Pamiętacie zapewne bardzo kontrowersyjne zestawienie najbardziej przecenianych perkusistów w historii. Zamieściliśmy je całkiem niedawno i trzeba powiedzieć, że wywołało spore zamieszanie i dyskusję wśród naszych widzów.
Pora na kolejne zestawienie tego samego autora. Tym razem chyba troszkę mniej obrazoburcze. Będzie to 10 najlepszych rockowych wykonań perkusyjnych, które znalazły się na płycie. Bębniarki i Bębniarze! Jesteśmy ciekawi Waszych opinii na ten temat.
Rain – Ringo Starr
Jeśli o mnie chodzi, to Ringo Starr na zawsze pozostanie moim ulubionym bębniarzem wszech czasów. Może nie był najbardziej zaawansowany technicznie, ale jego gra była zróżnicowana, melodyjna i cholernie kreatywna. No i oczywiście miał unikalny feeling, którego nie można podrobić – wielu próbowało i poległo. W numerze “Rain” Ringo jest jak bestia spuszczona z łańcucha! Gra przejścia przez granice taktów, przechodzi z jednego metrum do drugiego, to jest cudowne. Sam również przyznał kiedyś, że to jego ulubione własne wykonanie: “Znam siebie i swoją grę. No ale jest też Rain“.
Aja – Steve Gadd
Steve Gadd w szczytowej formie, bez hamulców. Piosenka zaczyna się od rozmarzonego, łagodnego jazzowego pulsu, aż tu nagle dochodzimy do momentu, gdy należy zawołać: “O kurde! Jak on to zrobił?”. Początkujący perkusiści powinni tego posłuchać. Na przestrzeni ośmiu minut przechodzimy od podstawowych rudymentów do master class dla najbardziej zaawansowanych.
La Villa Strangiato – Neil Peart
Neil Peart nagrał wiele klasycznych wykonań, ale “Strangiato” wyróżnia się choćby z powodu tego, jak wiele tam się dzieje. Następują zmiany metrum, temp, feelingu, ataku… No i po prostu kopie dupsko. Najlepszy sposób, w jaki mogę ten numer skomplementować jest taki, że to cholerstwo ma prawie 10 minut, a za każdym razem mam wrażenie, że przelatuje jak błyskawica. Jest tak zajmujący, że nie zauważa się jego długości, bo słuchacz jest zahipnotyzowany.
No One Knows – Dave Grohl
Dave Grohl jest niesamowitym muzykiem, a jego bębny były podstawą brzmienia Nirvany. Potrafił w nich uchwycić gniew całej generacji. On zawsze grał dla piosenki, czy to w Nirvanie, czy z własną kapelą. Dostarczał muzyce mocy jednocześnie pozostając w cieniu. W killerze Queens Of The Stone Age “No One Knows” słychać, że świetnie się bawił i… troszkę się popisywał. Wali do przodu, jak TGV. No i te przejścia! Naprawdę fajna jazda.
A Quick One While He’s Away – Keith Moon
Wersja płytowa jest świetna, ale wykonanie z koncertu Stonesów “Rock n Roll Circus” jest po prostu najlepsze! Oglądanie Keitha Moona świrującego za bębnami to niesamowite przeżycie. Nie zliczę, ile razy to oglądałem i analizowałem… Zupełnie, jakby nie grał człowiek. Można to opisać tylko dwoma słowami: kontrolowany chaos. Cały Keith w najlepszym wydaniu – pełen dramatyzmu, radości, siły i trochę niebezpieczny.
Dazed And Confused – John Bonham
John Bonham jest dla wielu perkusistów na świecie po prostu bogiem, więc trudno wybrać tylko jeden najlepszy numer w jego wykonaniu. Niektórzy powiedzą: “Moby Dick”, albo nawet “The Crunge,” ale dla mnie to “Dazed and Confused”. Gdy to pierwszy raz usłyszałem jako dzieciak, to narobiłem ze strachu w gacie. Wejście bębnów zapiera dech w piersiach. Bonham to prawdopodobnie najbardziej wpływowy perkusista w historii. Nie bez powodu, bo był oryginalny i nowatorski. Dzikość jego gry była przełomowa. W “Dazed and Confused” położył fundamenty pod katalog dokonań, które miały wywrzeć niezatarty wpływ na następne pokolenia bębniarzy.
Heart of the Sunrise – Bill Bruford
Nie jestem wielkim fanem rocka progresywnego, ale ten kawałek wykracza poza ramy stylu. Zaczynając od fajerwerków otwierających całość, przez synkopowane, jazzowe zagrywki na werblu, aż po finałowe, zapierające dech w piersiach crescendo, ten kawałek zasuwa na wszystkich “garach”. Moim zdaniem wszystko opiera się tu na Billu Brufordzie. To nie tylko jego najlepsze wykonanie, ale także jedno z najwspanialszych wykonań perkusyjnych wszech czasów. Jako dzieciak słuchałem teko numeru w kółko i nie mogłem się nadziwić, jak grupa muzyków może stworzyć coś tak dziwnego, skomplikowanego i jednocześnie pięknego.
Driven To Tears– Stewart Copeland
Stewart Copeland w nieprawdopodobny sposób łączy delikatność i moc. Jego gra na talerzach jest misterna i mistrzowska, a jednocześnie, gdy uderza w werbel lub centralkę, to jakby wybuchła mina przeciwpiechotna. Niektórzy twierdzą, że “Regatta de Blanc” jest jego popisowym numerem, ale ja zawsze uwielbiałem “Driven To Tears”. Do dziś łapię się na podświadomym wystukiwaniu początkowego rytmu na każdej dostępnej płaskie powierzchni – zwykle ku poirytowaniu każdego, kto znajduje się w polu rażenia.
The End – John Densmore
John Densmore nigdy nie był perkusistą technicznym, ale grał z pasją i radością, której brakuje wielu doskonalszym instrumentalistom. Utwór “The End” (nagrany w 1966 r.) to prawdziwe dzieło sztuki i pierwsza kompozycja w swojej kategorii, a Densmore wkłada w nią całego siebie. Jego gra jest tu atmosferyczna, wybuchowa, niebezpieczna, nieprzewidywalna i działająca na wyobraźnię. Nawet słychać w niej smutek. To pokazuje jego zdolność wyrażania przez swój instrument tego, co mu w duszy grało. To największy komplement dla każdego muzyka.
Hot For Teacher — Alex Van Halen
Słyszałem wiele anegdot na temat tego utworu. Podobno na początku słychać wydech Lamborghini. Nie… To Alex Van Halen. Może zrobił jakieś nakładki, ale to wszystko są prawdziwe bębny. Naciera, atakuje i ostro buja w swoim wykonaniu, które jest złożone, nawet trochę jazzowe. Alex Van Halen nie jest moim szczególnym faworytem, ale w tym kawałku po prostu błyszczy, czyniąc z niego absolutnego klasyka.
Autor: Reuben Levy
Share