Cezary Konrad to właściwie już instytucja polskiej perkusji – absolutny mistrz instrumentu, jeden z wielkiej trójki bębniarzy średniego pokolenia (wraz z Michałem Dąbrówką i Tomkiem Łosowskim), o którego umiejętnościach i sukcesach artystycznych wie praktycznie każdy młody adept sztuki perkusyjnej i wszyscy starsi maniacy bębnów w kraju. Przypomnijmy szybko kilka najważniejszych faktów z muzycznego C.V. Czarka.
Pierwsze sukcesy odnosił z współtworzonym przez siebie Central Heating Trio. Następnie współpracował lub współpracuje z takimi artystami i zespołami jak Anna Maria Jopek, Włodek Pawlik Trio, Krzysztof Herdzin Trio, Andrzej Kurylewicz Trio, Tomasz Stańko, Zbigniew Namysłowski, Leszek Możdżer, Randy Brecker, Deborah Brown, Mino Cinelu, czy Pat Metheny. Nasz gość nie zaniedbywał jednocześnie kariery solowej będąc bandleaderem i prowadząc najpierw Cezary Konrad Quartet, a później Cezary Konrad the NEW BAND.
Wśród wielu nagród i wyróżnień Cezarego Konrada – na uwagę zasługują: Nagroda im. Mateusza Święcickiego przyznana przez Program III Polskiego Radia oraz Stypendium im. K. Komedy przyznane przez Ministerstwo Kultury i Sztuki, Wyróżnienia dla Najlepszego Muzyka Perkusyjnego od roku 2006 do 2009 w kategorii „Perkusista Jazz / Latin / Funk” wg ankiety czytelników czasopisma „Top Drummer”. Jest on również uznawany za najlepszego polskiego perkusistę jazzowego według rankingu Jazz Top, nieprzerwanie od 1992 r. W roku 2014 płyta z udziałem Czarka “Night in Calisia” zdobyła Nagrodę Grammy. Na swoim koncie ma blisko 100 nagranych płyt. Cezary Konrad jest również wziętym pedagogiem i edukatorem perkusyjnym prowadzącym warsztaty i kliniki w całym kraju.
Oczywiście szanujący się portal perkusyjny nie mógł przegapić okazji do porozmawiania z muzykiem takiego kalibru o tym, co w życiu najważniejsze, czyli o bębnach.
Cezary Konrad rozmawia z BeatIt, cz. 1
“Pochodzę z muzycznej rodziny i muzyka zawsze mnie otaczała. W domu mieliśmy dużo płyt, które ojciec przywiózł z Ameryki, więc już wtedy zetknąłem się z Tower Of Power, Quincy Jonesem, Stevie Wonderem. Dużo było muzyki soulowej, R’n’B, ale też i jazzu. Rodzice zdecydowali, że pójdę do szkoły muzycznej i w wieku 6 lat zacząłem się uczyć gry na fortepianie. Podczas pierwszego roku nauki w szkole muzycznej pojechaliśmy na obóz letni w miejscu, w którym do nagrania płyty przygotowywał się zespół Ergo Band z Grażyną Łobaszewską jako wokalistką. Jak na tamte czasy to był funk z najwyższej półki. Obóz był nad jeziorem i od razu pierwszego, albo drugiego dnia na pomoście rozwaliłem sobie nogę. Gdy wszyscy muzycy szli się odświeżyć we wodzie lub na papieroska, to ja zostawałem popilnować sprzętu. Wtedy pierwszy raz zetknąłem się z bębnami, na których w Ergo Band grał świętej pamięci Andrzej Tylec. Samouk, ale wspaniały perkusista, który grał później w zespole Banda i Wanda. Jego zestaw miał trzy talerze, więc wydawał mi się dość „doinwestowany”, a bębny to był Hayman. Zapamiętałem to logo z podkreśleniem liter. Później była bardzo długa przerwa, ale zacząłem od tego momentu obserwować perkusistów.
Potem był burzliwy okres dojrzewania i na tym fortepianie nie chciało mi się ćwiczyć, bo miałem inne rzeczy w głowie. Trochę grałem w tenisa i byłem niespokojny. Za mało ćwiczyłem i gdy miałem 14 lat było wiadomo, że na samym talencie już nie uciągnę, choć poznałem nuty. Trzeba było podjąć decyzję, co dalej. Wtedy to doświadczenie z dzieciństwa zaprocentowało i powstał pomysł, że spróbuję z perkusją. Spotkałem nauczyciela, który w dobrej wierze powiedział, że żeby o tym myśleć poważnie, to trzeba ćwiczyć kilka godzin dziennie. Dla mnie to był szok. Skoro nie mogłem znaleźć pół godziny w tygodniu na fortepian, to jak miałem ćwiczyć kilka godzin na werblu? To było zetknięcie się ze smutną prawda i pierwszy rok to było dla mnie zmaganie się z materią. Poznawałem, o co chodzi w uchwycie, a od początku grałem uchwytem tradycyjnym. To było w szkole muzycznej przy ul. Solnej w Poznaniu.
Miłość do bębnów wybuchła po roku, gdy miałem 15 lat i zdałem do liceum. Wtedy ważną postacią był dla mnie również nieżyjący Robert Piechowiak (jakoś tak się składa, że moi idole odchodzą już na tamten świat). To był wspaniały perkusista, który nigdy nie dał się poznać na scenie rozrywkowej pomimo wspaniałego talentu. Był znany z wieloletniej gry w orkiestrze Jerzego Maksymiuka w czasach, gdy nosiła nazwę Polish Chamber Orchestra. On był wtedy moim idolem, zaraził mnie graniem, wtedy to wybuchło i zostałem kujonem. Nie było wtedy taryfy ulgowej i ćwiczyliśmy cały dzień. Jak tylko kończyły się lekcje, był szybki obiadek i ćwiczyliśmy do wieczora, do zamknięcia szkoły. To procentuje, jeśli chodzi o technikę, ale ćwiczyliśmy też inne rzeczy…”
Bębniarki i Bębniarze! Przed Wami Cezary Konrad w pierwszej części wywiadu, specjalnie dla widzów portalu www.beatit.tv!
Share