Simon Phillips to jeden z najważniejszych perkusistów swojego pokolenia, prawdziwa instytucja w świecie bębnów. Lista artystów, z którymi nagrywał i koncertował zajęłaby całe miejsce, jakie mamy na ten artykuł. Tylko kilka z nich: Mike Oldfield, The Who, Judas Priest, Jeff Beck, Tears For Fears, Gary Moore, Jack Bruce, David Gilmour, Brian Eno, Joe Satriani, Jon Anderson, Stanley Clarke wystarczy, aby chcieć wiedzieć, co taki perkusista ma do powiedzenia i zagrania. A było tych sesji o wiele więcej, o byciu następcą zmarłego Jeffa Porcaro w zespole TOTO przez 21 lat już nie wspominając.
Widzowie beatit.tv mogli juz zapoznać się ze wspaniałą solówką, jaką Simon Phillips zaprezentował podczas swojej kliniki perkusyjnej, którą poprowadził w warszawskim klubie Hard Rock Cafe 11 czerwca 2017 r., zorganizowanej staraniem znanego wszystkim bębniarzom w Polsce sklepu perkusyjnego Pro Drum. Tym razem pora na obszerną rozmowę z Artystą.
Simon Phillips rozmawia z BeatIt, cz. 4
“Zacząłem od Premiera z połowy lat 60. – takiego sprzed „liftingu”. Kupując zestaw Premiera w 1969 r. otrzymywało się nowe lugi, tomy w standardowych rozmiarach 12” and 16” i statywy Lokfast. Bardzo ładny był, ale mnie nie było na niego stać. Kupiłem używany zestaw Premiera, który miał jeszcze rozmiary niestandardowe, więc tom 12” był troszkę mniejszy, a 16-tka troszkę większa. Centralka 20”x16” z automatycznymi nóżkami na sprężynie. Do tego werbel 14”x5”. Wszystkie bębny drewniane. W 1969 r. zapłaciłem za to 70 funtów. Musiałem spłacić mamę. Wtedy za koncert z moim tatą dostawałem około 3 funtów 50. W Londynie może 6.50 – 7 funtów. Musiałem mamie płacić czynsz, bo od razu wskoczyła mi na plecy. Powiedziała: „Zarabiasz, więc płać czynsz!”. To było bardzo dobre, ale trochę wiktoriańskie. Moi rodzice byli staromodni. Samo życie. W wieku 12 lat zrozumiałem, czym jest płacenie za siebie. Pierwsze zeznanie podatkowe wypełniłem mając 15 lat. Ciężko było: „Że co?!”. A tata powiedział: „Rząd zabiera pieniądze?! Chyba żartujesz!”. Wpisywał mnie do swojego PIT-a i robił odpisy od podatku. Płacę podatki od kiedy skończyłem 15 lat.
Oczywiście cały czas oglądałem katalog Premiera. Kupiłem nowe statywy, ale po zakupie naciągów Remo okazało się, że nie pasują. „O nie! Dlaczego nie pasują?”. To wtedy dowiedziałem się o tym, że są różne rozmiary. Ku mej rozpaczy musiałem grać na naciągach Everplay. Remo miałem tylko na tomie 12”, bo łapał się pod obręcz. Zawsze chciałem mieć Ludwiga, ale był strasznie drogi. Pojawiły się bębny Hayman. Były tańsze, bo produkowano je w Anglii. Mieli trochę ładnych kolorów. Zobaczyłem ich katalog, a było tam sporo różnych bębniarzy. Powiedziałem: „Ok. Kupię sobie Haymana. Kosztuje połowę tego, co Ludwig”. To było chyba w 1972r. Mój tata znał dystrybutora, który dał mi dobra ofertę. Bębny przyszły prosto od hurtownika. Do tego dokupiłem statywy, stopę i hi hat Rogersa. Handlowała tym forma Fender – CBS Arbiter. Stopka i hi hat zupełnie mi nie pasowały. Miałem już hi hat Ludwiga, który bardzo mi się podobał, więc postanowiłem kupić stopkę Speed King. Cały hardware stopniowo zastąpiłem Ludwigiem. W 1973 r. w tym samym miejscu kupiłem wreszcie mój pierwszy zestaw Ludwiga. Miałem już tam z nimi deal, więc zrobili mi dobrą cenę. To był zestaw Ludwig Big Beat w kolorze czarnym i rozmiarach 22”x14”, 16”x16” and 13”x9”. Wszystkie zagrałem na tym Ludwigu. Moje granie sesyjne zaczęło się rozwijać i musiałem mieć drugi zestaw. Miałem człowieka, którego zdaniem było podrzucać zestaw do drugiego studia. Mając sesję od 10.00 do 13.00, a potem drugą od 14.00 do 17.00, musiałem mieć kogoś, kto zawiezie tam mój zestaw. No i potrzebowałem dwóch zestawów. Ten drugi składał się z dwóch tomów i jednego floor tomu, więc miałem dwa małe zestawy Ludwiga. W kapeli, w której grałem w 1975 r. miałem duży zestaw Haymana, jednak moim marzeniem był zawsze Ludwig Octaplus. Pierwszy raz wyjechałem do Stanów w 1974 r. i kupiłem taki zestaw, ale nie był mój. Należał do managementu. Po powrocie do Anglii w 1975 r. zacząłem grać dużo sesji. W jednym ze sklepów wypatrzyłem zestaw tomów koncertowych Ludwig Octaplus i je kupiłem. Dzięki temu miałem dwie białe centralki, mahoniowe tomy i chyba białego floor toma. W studio to nie miało znaczenia. W 1976 r. zadzwoniłem do nowojorskiego sklepu Manny’s i zamówiłem dwie centralki i floor tom, które pasowały do tomów. Wiosną 1976 r. kupiłem pierwszy zestaw Ludwig Octaplus. Użyłem go na każdej płycie w latach 1976 – 1979, czyli do momentu podpisania umowy z Tamą.
Trzeba uszanować sytuację, w której się znalazłeś. Jeśli wynajęto cię jako perkusistę, to nie będziesz producentem ani inżynierem. Obecnie od kilku już lat inżynierowie dźwięku dzwonią do mnie i pytają o mikrofony, których chcę użyć. Mówię wtedy: „Mogę zabrać te mikrofony, które preferuję”. Facet na to: „Byłoby wspaniale!”. Taki inżynier wie, co robię, słyszał moje nagrania i zna moje brzmienie. Szczerze mówiąc, chce wykonać robotę, i to tak bezproblemowo i szybko jak tylko to możliwe. Niektórzy nawet proszą mnie, żebym omikrofonował zestaw. Pytają, czy nie mam nic przeciwko, a ja na to: „Pewnie! Żaden problem!”. Świetnie, gdy inżynier szanuje moje umiejętności w tej dziedzinie i nie ma problemu z ego. Mówi: „Może by to zmienić”. Ja na to: „Śmiało! Cel można osiągnąć różnymi sposobami”. Podobnie z producentami. Szanuję ich umiejętności, ale jeśli zapytają mnie o zdanie, to oczywiście się wypowiem. Chodzi o to, aby pracować razem, a nie przeciwko sobie. Jesteśmy tam we wspólnym celu, którym jest zrobienie najlepszego nagrania, jakie tylko się da zrobić. Gdy sprawy nie idą najlepiej, jeśli brzmienie nie jest dobre, zdarza mi się powiedzieć: „To nie brzmi najlepiej. Pozwól, że zaproponuję parę rzeczy. Zróbmy tak, żeby było dobrze”. Tak się to odbywa.
Mój zestaw perkusyjny jest duży i brzmi odmiennie od innych, zwłaszcza w studio. Jeśli inżynier dźwięku nigdy wcześniej ze mną nie pracował i zaczyna od suwaków przesuniętych do góry, to szybko się w tym gubi, ponieważ ten zestaw nie brzmi tak, jak normalne bębny. Zdarzało mi się to już wiele razy, począwszy od lat 80. Mówię: „Przyjdę do reżyserki i posłucham jak brzmi”. Coś tam przez chwilę gram, a potem idę odsłuchać i mówię: „Świetnie!”. A oni na to: „Ale...”. Odpowiadam: „Wyślij mi podkład i nagrajmy do muzyki”. Kładę ślad, a oni mówią: „Wow! W miksie brzmi inaczej!”. W tych sprawach mam troszkę inne podejście. Są inżynierowie, którzy to uwielbiają i są tacy, którzy nie mogą tego znieść. Gdy Bob Clearmountain pierwszy raz nagrywał mój zestaw robił dokładnie to samo. Wszedł Jimmy Iovinne, usłyszał werbel i mówi: „Cześć Simon! Świetne brzmienie werbla!”. Miał wciśnięty przycisk komunikacji ze mną i usłyszałem jak Bob powiedział: „Naprawdę?”. Dopiero wtedy puścił przycisk. To była sesja na płytę The Pretenders. Nagraliśmy pierwszy numer i brzmiał wspaniale. Powiedziałem do Boba: „To ty zmiksowałeś ten zestaw!”. On na to: „Poważnie? I był taki wielki?”. A ja: „Tak”. Na podstawie nagrania nie można tego stwierdzić, bo w tamtych czasach bębny szły na 8 lub 10 śladów. Nie dao się wysłyszeć, ile było tam tomów, bo były tylko dwa suwaki.”
Simon Phillips jest endorserem marek: Tama, Zildjian, Remo oraz Pro-Mark.
Bębniarki i Bębniarze! Przed Wami Simon Phillips w czwartej części obszernego wywiadu udzielonego specjalnie dla widzów kanału perkusyjnego www.beatit.tv! Zapraszamy!