Kiedy w wieku 21 lat przyjechałem ze swojej rodzinnej Piły do Poznania byłem młodym i nieświadomym życia leszczem. Praca w sklepie perkusyjnym Avant Drum Shop (wtedy Avant), którą miałem podjąć, absolutnie nie miała być tą ostatnią. Po prostu chciałem studiować i utrzymywać się jednocześnie, wszak w dzisiejszych czasach to nie nowość. Gdyby wtedy ktokolwiek zapytał mnie, czy handel bębnami zrealizuje mnie zawodowo i mentalnie- nie wiedziałbym co odpowiedzieć. Nie myślałem wtedy takimi kategoriami i nie byłem w stanie zaplanować czegokolwiek na dłużej, znajdując się w zupełnie obcym i nieznanym sobie mieście.
Teraz wiem, że tamte decyzje były początkiem największej przygody, jaką kiedykolwiek mogłem sobie wyobrazić. Młodociane zainteresowanie stało się początkiem pięknej pasji, dzięki której zarabiam na siebie i mogę zaplanować swoją przyszłość. Wspominając tamten okres w moim życiu, dochodzę zawsze do jednego wniosku: człowiek nigdy nie jest w stanie przewidzieć, jaki finał będą miały w przyszłości decyzje podjęte dzisiaj.
Patrząc na spory wzrost zainteresowania sprzętem vintage na świecie przez ostanie lata, zawsze zastanawiałem się nad jedną prostą kwestią: czy konstruktorzy, wynalazcy i zapaleni fascynaci- producenci perkusji lat 50-, 60- , czy 70-tych, mieli świadomość, że ówczesne decyzje i pomysły co do wyboru i ilości zastosowanego drewna, wykorzystywanego żelastwa, kolorów, głębokości bębnów, średnicy śrub itp. będą wyznacznikiem produkcji bębnów na całe przyszłe dziesięciolecia. Czy czuli nacisk i odpowiedzialność, czy może już liczyli zyski, które miały spłynąć dopiero kilkadziesiąt lat później? Czy w ogóle o tym myśleli? Nie sądzę.
GEORGE H. WAY
to postać w Polsce kompletnie nieznana, chociaż ogromnie ważna dla całego perkusyjnego światka. Na bazie własnych koncepcji, które ów pan zaczął wprowadzać w życie blisko 100 (sto!!!) lat temu, większość znanych dzisiaj marek zbudowało swoją renomę i prestiż. George Way zaczął swoją przygodę z bębnami przed I Wojną Światową, kiedy to podjął pracę jako inżynier techniczny firmy Leedy, później Leedy & Ludwig. Po wojnie przeniósł się na blisko dekadę do Europy, gdzie na rynku brytyjskim sprzedał kilkanaście perkusyjnych patentów i tzw. sampli innym firmom.
Tak naprawdę do końca nie wiadomo, jak duży wpływ na całą perkusyjną europejską produkcję miało pojawienie się w latach 20-tych XX wieku tej osoby na kontynencie europejskim. Pewne jest jednak, że topowi producenci, tacy jak: Premier, Hayman, John Grey, Duplex, Sonor, Trixon i inni, masę swoich rozwiązań technicznych skopiowali z innowacyjnych pomysłów tego amerykańskiego konstruktora. W czasach, kiedy prawo patentowe nie było tak restrykcyjnie przestrzegane, jak teraz, wiele znaczących “szczegółów” można było sobie “pożyczyć” bez większych konsekwencji.
Lata 40-te to dla George‘a Way‘a czas powrotu do Leedy’iego i jednoczesne wpieranie techniczne Slingerlanda, Rogersa i kilku innych producentów amerykańskich. Wreszcie po latach pełnych doskonalenia własnych umiejętności, George Way otwiera w 1955 roku swoją własną produkcję perkusyjną pod nazwą “Geo.Way Drums” w Elkhart w stanie Indiana w USA. Nazwa Camco pojawia się po raz pierwszy kilka lat później, kiedy George przenosi produkcję na przedmieścia Chicago, nazywane wówczas Oakland.
Ciekawostką jest to, że na początku lat 60-tych Camco było malutką firmą, produkującą hardware i różne metalowe akcesoria dla Georga Way‘a. Way po prostu ją przejął i zmienił nazwę własnych wyrobów na bardziej chwytliwą. W 1969 roku George Way umiera, a wdowa po nim sprzedaje Camco przedsiębiorstwu Kustom (z miasta Chanute- era Chanute), które po kilku latach produkcji odsprzedaje firmę dalej, aby finalnie w 1973 roku produkcja Camco osiadła w Los Angeles (Los Angeles era).
Wierząc artykułowi Mike’a Dolbeara od tego momentu sprawy zaczęły toczyć się źle, a w zasadzie najgorzej, jak tylko mogły. Przez niesprawne podejście nowych właścicieli, Camco podupadło tak bardzo, że w 1979 roku przestało istnieć. Zamknięto linię produkcyjną i wtedy też nastąpił podział, o którym napiszę w nowym akapicie. Pod koniec lat 70-tych w Stanach istniało już wielu potentatów perkusyjnych, takich jak: Ludwig, Gretsch, Slingerland, czy Rogers, podejrzewam więc, że zniknięcia małego Camco nikt nawet nie zauważył.
MOMENT KLUCZOWY
to wykupienie firmy Camco przez raczkujące wówczas Drum Workshop i dość silną Tamę. Generalnie podział był bardzo prosty: DW przejęło cały park maszynowy wraz z charakterystycznymi elementami designu hardware-u (przede wszystkim okrągłe okucia – lugi typu turret), a Tama prawa do nazwy “Camco”. Dzięki poszukiwaniom informacji do tego artykułu, sprostowałem swoją wiedzę o trzeciego “zaborcę”- Raya Ayotte, czyli znanego amerykańskiego customowca i późniejszego pomysłodawcę firm Ayotte i Taye. Chociaż mało się o tym pisze, to Ray przejął do własnych celów korpusy i wszystkie elementy związane z drewnem.
CO Z TEGO WYSZŁO?
DW
Historia DW jest dość ciekawa, niemniej jednak pozbawiona jakichś intrygujących zwrotów akcji. Drum Workshop było początkowo szkółką perkusyjną oferującą prywatne lekcje oraz okazjonalne pokazy – workshopy. Najwidoczniej biznes szedł całkiem nieźle, bo założyciel firmy – pan Don Lombardi wraz młodym wówczas Johnem Goodem, postanowili poszerzyć działalność o małą produkcję różnych akcesoriów perkusyjnych.
Zaczęło się od stołka Height-Adjustable Trap Seat, do którego można było schować różne przydatne gadżety, a którego popularność urosła na tyle, że panowie z DW postanowili pójść za ciosem i skupić się na produkcji solidnego i niezawodnego hardware’u. I tutaj łączą się losy Tamy i Drum Workshop. W tym też momencie swojej egzystencji DW znalazło się w odpowiednim miejscu i czasie. Kupując od Camco całą linię produkcyjną wraz z masą gotowych półproduktów oszczędziło sobie masy problemów, inwestycji i budowania pozycji od zera. Z tamtych lat w zasadzie w niezmienionej formie pozostały przede wszystkim: okrągłe lugi – “turret lugs” (zaprojektowane przez George‘a H. Way‘a), szyna mocowania tomu na centrali, claw hooki centrali oraz do niedawna sama budowa korpusów- cienka sklejka + ringi.
Prawdziwym hitem stały się za to stopy perkusyjne nazwane “5000”. Były to klasyczne pedały Camco (których swoją wersję zacznie jakiś czas później sprzedawać Tama) z nylonowym paskiem zamiast łańcucha. Różnica w stosunku do Tamy widoczna była/jest w krzywce i designie samej płytki. Po sukcesie singla przyszedł czas na twiny, hihaty i inne elementy oraz serie osprzętu i różnych akcesoriów. Jak wiemy, hardware DW to synonim solidności i jakości. Osobiście miałem do czynienia z trochę młodszym typem osprzętu (koniec lat 80-tych) i muszę przyznać, że jakość wykonania tych sprzętów jest chyba wieczna i przy właściwym użytkowaniu są one niezniszczalne.
Produkcja werbli i zestawów to zupełnie inna para kaloszy, w związku z czym zasługuje na osobny artykuł. Przypomnę tylko, że przez około 20 lat DW korzystało z gotowych korpusów Kellera i bardzo często właśnie te bębny są najwyżej oceniane.
TAMA
kupiła znacznie mniej, bo jedynie prawo do wykorzystania nazwy Camco. Po czasie okazało się jednak, że to właśnie dzięki sprzedaży pedałów Tama Camco, marka i produkty Tamy zaczęły być rozpoznawalne w perkusyjnym światku, dając możliwość silnej ekspansji na rynek amerykański. Popularność stopki Tama Camco była ogromna, podobnie do dzisiaj sama świadomość jakości tego produktu. Na Camco grało swego czasu wiele sław sceny perkusyjnej i chyba wszyscy endorserzy Tamy. Mimo dość delikatnego mechanizmu, ten pedał był szybki, zwinny i w zasadzie bezawaryjny. Do czasu powstania Iron Cobry (zbudowanej troszeczkę na bazie doświadczenia z Camco) była to najchętniej kupowana stopa lat 80-tych i nawet teraz zbiera wysokie noty.
W Polsce najbardziej znanym użytkownikiem tej stopki jest/był Ślimak, ale dosiadał jej także Tomek Goehs i wielu innych metalowych pałkerów.
Prawdziwą perełką są bębny Tama Camco z początku lat 80-tych, zbudowane na klonowych korpusach oryginalnego Camco z wykorzystaniem okuć stylizowanych na lugi typu turret (lecz z wydłużoną częścią zewnętrzną), wykończone naturalnym lakierem bezbarwnym z charakterystycznym wzorkiem idącym przez środek korpusu. Według mojej wiedzy, na świecie jest może 5 (słownie: pięć!) takich zestawów i wszystkie najprawdopodobniej w rękach kolekcjonerów. Ciekawostką jest, że jedyny tego typu zestaw, nazwany zgodnie z prawdą Tama Camco, który gdziekolwiek pokazywano i pod którym publicznie podpisywała się Tama (chociaż w żadnym katalogu nigdy się nie pojawił) należał do Elvina Jonesa- jedynego naprawdę znanego endorsera marki Camco, chociaż w zasadzie nie TEJ CAMCO, tylko jej tamowskiej kopii. Jeżeli ktoś jest zainteresowany, to dokładnie ten zestaw można kupić w USA za jedyne 18500 dolarów. Można spylić mieszkanie i cieszyć się grą na żywej legendzie 🙂
Dodatkowo w roku 1987 powstały jeszcze inne bębny o znajomej nazwie Camco By Tama. Zestaw, którym japoński producent ośmieszył się tylko wśród osób będących w temacie. Ten “wypust” nie był niczym innym jak Rockstarem, a więc tanim setem w okleinie z blaszanym werblem i mocno przeciętnym hardwarem. Jedyna różnica polegała na tym, że Camco By Tama wykonane były z brzozy (a więc klasowo lepszej sklejki) i wyposażone w wyższy model tom holdera oraz teleskopowych nóg centrali. Bębny zniknęły z afisza tak szybko, jak się na nim pojawiły. Po tej wpadce prezesi firmy Tama zaprzestali wskrzeszania legendy i skupili się przez następne 10 lat na sprzedaży opisanej powyżej stopy. Od roku 2011 odmłodzone wersja pedału Tama Camco jest znowu w sprzedaży po blisko 20 latach przerwy.
CAMCO W POLSCE
nie uświadczymy chyba nigdzie. Osobiście nigdy nie widziałem na żywo żadnego bębna, naciągu, czy nawet najmniejszej śrubki, o całym zestawie nie wspominając. Jest to temat u nas absolutnie nieosiągalny, podobnie jak sety Craviotto czy Brady. Mój tajny informator donosi, że jedno z poważniejszych studio nagraniowych w Polsce zachodniej ma w swoim arsenale instrumentów werbel Camco 14 x 10″ z osobnym lugami na każdą stronę! Sam go nie obstukiwałem, ale ponoć rewelacyjnie “nagrywa” wiele sesji tych najbardziej znanych zespołów naszej sceny muzycznej.
Brakowi wiedzy o wielu świetnych instrumentach winna polska mentalność, zacofanie i brak świadomości. Dla wielu vintage to tylko Ludwig i Gretsch, Rogers, czy Slingerland, a takie marki jak: Camco, Fibes, czy Trixon nie są w ogóle znane, czy nawet kojarzone. W związku z powyższym śmiem przypuszczać, że mogły mieć miejsce sytuacje, w których nierozpoznane Camco lub inne cudo, legły w graciarni razem z Polmuzem i Tactonem. Mam nadzieję, że się mylę…
BEZ MORAŁU
Prawda jest taka, że miał to być artykuł o czymś zupełnie innym, o rozwiązaniach technicznych, wymyślonych pół wieku temu, a sprzedawanych w dzisiejszych czasach jako super nowość i extra wynalazki (stąd też wydumany i zmuszający do refleksji wstęp). Stało się inaczej, a samo zagadnienie wymknęło się spod kontroli i żyjąc własnym życiem wybrało inną drogę, nie bacząc na moje pierwotne założenia. Tak czy siak, temat Camco został przeze mnie delikatnie tylko liźnięty, a jak bardzo ciekawe jest to zagadnienie, można sprawdzić przeglądając zagraniczne fora i portale nastawione na vintage, czasami od Camco aż tam wre. Bez dwóch zdań, do ciemnego z pianą jest to idealna lektura na sobotni wieczór 🙂
Morału dzisiaj nie będzie, będzie za to dobra rada! Jeśli kiedykolwiek wpadną Wam w ręce stare bębny z okrągłymi, charakterystycznymi okuciami, musicie wiedzieć, że prawdopodobnie los się do Was uśmiechnął i staliście się właścicielami jednego z dwóch rewelacyjnych zestawów, plasujących się bardzo wysoko w vintagowej hierarchii: opisywanego powyżej Camco lub angielskiego Haymana, ale o tym drugim opowiem może kiedy indziej 🙂
Niewykluczone także, że niebawem powrócę do legendy George’a Way’a.
Mateusz “Uągwa” Wysocki
Od redakcji:
Mateusz Wysocki jest znany niejednej Bębniarce i niejednemu Bębniarzowi w Polsce ze swej wieloletniej pracy w poznańskim sklepie perkusyjnym Avant Drum Shop, a obecnie w jedynym polskim sklepie z instrumentami perkusyjnymi vintage: MW-Vintage. Jest on również czynnym perkusistą, obecnie występującym z zespołami Neons of 101 i Strefa Zero, a także wielkim miłośnikiem i znawcą perkusyjnego “wintydżu”: bębnów, werbli, blaszek i hardware.
Mateusz zaprasza na stronę swojego sklepu:
www.mw-vintage.pl
[email protected]
Artykuł autorstwa Mateusza Wysockiego publikujemy za zgodą i w porozumieniu z autorem.
Share