Tomasz Goehs (Kult, KNŻ) w specjalnym wywiadzie dla BeatIt, cz. 2/8
Tomasz Goehs obecnie fanom polskiego rocka znany jest z gry w tak uznanych zespołach, jak Kult i Kazik Na Żywo. Jego muzyczne C.V. jest oczywiście o wiele bogatsze i obejmuje występy i nagrania z Turbo, Wolf Spider, Creation Of Death, Kr’shna Brothers, Arką Noego czy 2Tm2,3.
W tej części rozmowy z BeatIt nasz gość opowiada o blachach dostępnych we wczesnych latach kariery, astronomicznych cenach tego sprzętu (100 dolarów było wówczas równowartością czterech do pięciu średnich miesięcznych pensji) oraz rozważa przyczyny, dla których w naszym kraju nie gramy tak, jak na świecie.
Dodatkowo Tomek wspomina sprzęt wykorzystywany podczas nagrywania w latach 80 oraz problemy młodych metalowych zespołów podczas tych sesji, a także opisuje swoje początki gry na dwie stopy (np. jak doszedł to tego która noga co ma robić) i zdradza swoje preferencje odnośnie odwiecznego dylematu: “dwie centralki czy mechanizm podwójnej stopy?“.
Przed Wami Tomek Goehs po raz drugi…
BeatIt: Jakie miałeś wtedy blachy?
Tomasz Goehs: Jak blachy, to w grę wchodziły tylko Amati, ale sypały się bardzo szybko. O Polmuzach nie wspomnę. Ale jak grałem z Turbo, to na trasę z Kreatorem pojechałem do Centrali Muzycznej i kupiłem dwa komplety talerzy marszowych. Tamte realia i to na czym graliśmy to rzecz niewyobrażalna. Stopy, naciągi klejone… Nieraz grałem na naciągach, które były pęknięte i tylko sklejone taśmą klejącą. Dziwne czasy… Śmieszne, a z drugiej strony tragiczne, w tym sensie, że do dzisiaj ja i koledzy z mojego pokolenia borykamy się z tym samym problemem – dlaczego nie gramy tak jak nasi idole? Zostaliśmy skazani przez system gospodarczo-polityczny i edukacyjny na mizerię, na brak dostępu do jakiejkolwiek edukacji.
BeatIt: Mnóstwo perkusistów z poznańskiego środowiska wspomina twoją grę na dwie centralki. Jak wyglądały twoje ćwiczenia? Kiedy poczułeś, że możesz wychodzić do ludzi z tym graniem?
T. G.: Jak jeszcze nie miałem drugiej centrali, to grałem na przemian stopa z kotłem, a lewą nogą grałem na hi-hacie. Podczas jednej próby pojechałem szybko po drugą centralkę do chaty, założyłem… Człowieku, mdleli chłopacy (śmiech).
BeatIt: Wracając do tych czasów: jak nagrywałeś w latach 80-tych? Na jakim sprzęcie to się odbywało?
T. G.: Większość płyt na Amatii, a płytę „Dead End” (płyta Turbo – przyp. BeatIt), ostatnią Wilczego Pająka i chyba jakąś tam jeszcze, na Royalsach. Nie wiem czy te Amati lepiej nie brzmiały. Nagrywanie to był kolejny dramat.
BeatIt: Opowiedz o kolejnym dramacie (śmiech).
T. G.: Ja z nagrywaniem to mam problem do dzisiaj, bo ja nie jestem do tego stworzony. Nigdy mi to radości wielkiej nie sprawiało z racji tego, że nigdy sobie z tym nie radziłem. Jakoś wolę grać na koncercie ponieważ to wszystko szybko ucieka, nie można tego posłuchać za bardzo (śmiech). Ja się czuje w tym lepiej. Nagrywanie to był dramat. Wizja realizatora diametralnie inna niż nasza wizja, uwagi co do brzmienia. Nasze nagrywanie polegało na tym, że nagrywaliśmy w pomieszczeniu, które nie miało prawa stworzyć dobrego brzmienia bębnów, bo było wytłumione na maxa. Mała kanciapa, niska… Nagraliśmy i Piotrek Madziar (realizator dźwięku) zawsze mówił: „To idźcie sobie na papierosa, a ja to zmiksuję”. Jak kończyliśmy palić to już było zmiksowane. Prosiłem, żeby to zgrał na kasetę i biegłem do chaty z nadzieją, że „może teraz”, ale jak to wrzucałem, to po prostu dramat.
BeatIt: Nagrywaliście na „setkę”?
T. G.: Nie. Zawsze się nagrywało bębny, potem bas… Nie było warunków.