> > > BeatIt recenzuje: Maciej Gołyźniak Trio – “Marianna”

Maciej Gołyźniak to muzyk, którego nie trzeba przedstawiać chyba żadnemu maniakowi bębnów w naszym kraju. Dla porządku przypomnijmy tych najbardziej znanych artystów, z którymi współpracował w swojej karierze: Emigranci (zespół Edmunda Stasiaka – byłego gitarzysty Lady Pank), Ballady i Romanse, Brodka, Sorry Boys, czy Natalia Nykiel. Artysta ma także na koncie album nagrany z Mariuszem Dudą z Riverside oraz Maciejem Mellerem (ex-Quidam, obecnie Riverside) pod szyldem Meler Gołyźniak Duda. Nie można zapominać o fakcie, że jest to chyba jedyny bębniarz we współczesnej Polsce, który kilka lat temu objechał cały kraj z klinikami i warsztatami perkusyjnymi w ramach TRASY tego rodzaju pod własnym nazwiskiem, a nie pojedynczych wydarzeń. Widzieliśmy to na własne oczy i wiemy, że spotkania z nim cieszą się dużym zainteresowaniem.

Ponadto, na własnym, oficjalnym profilu FB (obserwowanym przez ponad trzy i pół tysiąca osób) Maciek niezmordowanie promuje wciąż niewystarczająco popularne hasło mówiące o tym, że #trzebaćwiczyć

Po wszystkich tych sukcesach artystycznych, ale i komercyjnych (multiplatynowy album Moniki Brodki “Granda” z 2010 r.), przyszedł czas na realizację własnej wizji jazzowego tercetu. Pierwszym krokiem na drodze Maciej Gołyźniak Trio była płyta “The Orchid” z 2020 r., wydana w prestiżowej serii Polish Jazz. Tej jesieni leader wraz zespołem stawia przed naszymi oczami (a raczej uszami) drugi krok, jakim jest album “Marianna“.

Płytę nagrało trio, choć w kwartecie (lider, pianista Łukasz Damrych, basista Robert Szydło oraz gościnnie trębacz Łukasz Korybalski), a momentami kwintecie. Skomplikowane? Bo jazz to momentami złożona forma wyrazu 😉

W otwierającym stawkę “Mr. KLX” dostajemy od razu solidne uderzenie riffem dęciaków przywodzącym na myśl starą szkołę lat 60. Słychać, że lekcja z kwintetów Krzysztofa Komedy czy Andrzeja Trzaskowskiego została solidnie odrobiona. Maciej wielokrotnie mówił o swojej fascynacji Skandynawią. Słychać ją też w grze. Momentami przywodzi na myśl duńczyka Rune Carlssona z czasów “Astigmatic“. W przywołaniu tego ducha naturalnie pomaga jeden z ostatnich (o ile nie ostatni) występów zmarłego w tym roku legendarnego Zbigniewa Namysłowskiego. Momentami podczas słuchania tego utworu przychodzi do głowy skojarzenie: “Gołyźniak goes funky” (to już ma oparcie w latach 70.) – znów za sprawą Namysłowskiego. Chwilami słychać podobne myślenie, jak u Sergiusza Perkowskiego (perkusista Andrzej Trzaskowski Quintet, Nahorny Trio, zespołu Mieczysława Kosza). Tu i ówdzie pojawi się kanonada bębnów à la Billy Cobham czy Tony Williams. Podkreślmy jednak: nie ma mowy o ściąganiu, a podobnym myśleniu – jest to rodzaj sztafety pokoleń. Do tego doznania wzmocnione przez solo na przesterowanym basie oraz świetną trąbkę. Nota bene, odgrywa ona znaczącą rolę na całej płycie, nie tylko w tym numerze, a mający status gościa Łukasz Korybalski doskonale dodaje kolorytu muzyce (gra także na flugelhornie).

Po takim mocnym wejściu, w “Stand Still My Dear” zwracamy się ku współczesności, a to za sprawą nowoczesnego podejścia do rytmu (na myśl przychodzą Daru Jones i Mark Guiliana) oraz fajnego, bardzo głębokiego brzmienia basu. Robert Szydło dostaje jeszcze miejsce na drugi udany solowy popis basowy (“Solaris“) i znów NIE jest to kolejna czcza solówka na basie. Obie wnoszą coś do całości. We wspomnianym utworze błyszczą partie syntezatora w wykonaniu Łukasza Damrycha, częściowo w stylu lat 70. W każdym razie mają one w sobie ciepło tak charakterystyczne dla muzyki tamtego okresu.

Wypada wspomnieć o tym, że album jako całość jest w znacznym stopniu balladowy (aż trzy numery z siedmiu). To w żadnym razie nie jest wada. Każdy z tych utworów jest klimatyczny, wysmakowany i wciągający. Wszyscy instrumentaliści malują w nich dźwiękami, a szczególne pole do popisu mają wspomniani już pianista Łukasz Damrych i trębacz Łukasz Korybalski. “Where Art Thou?” to powrót do ciepła starej szkoły cool jazzu lat 60. “Mints, Her Favorite” cechuje minimalizm, co wcale nie znaczy, że kompozycja jest przez to mniej kunsztowna. “Kunsztowna” to chyba zresztą najlepsze określenie całej zawartości tego albumu – tak pod względem kompozytorskim, aranżacyjnym, wykonawczym, jak i realizatorskim. Co ważne, nie brakuje również emocji. Skoro o emocjach mowa… “I Miss You Grandma” to wspaniałe zamknięcie albumu. Wzruszające, muzyczne wspomnienie babci Macieja. Nie wiem, jak lider jest w stanie nie rozklejać się podczas wykonywania tego utworu na żywo.

Z czysto perkusyjnego punktu widzenia warto zaznaczyć, że druga już próba sił w jazzie nie oznacza dla Maćka odejścia od własnego stylu gry. Słychać doskonale, kto tu gra na bębnach, i to nie tylko za sprawą jednej czy drugiej charakterystycznej zagrywki, ale także (a może zwłaszcza) w doborze blach i kolorach, jakie artysta z nich wydobywa. Warto też zwrócić uwagę na gęstą fakturę bębnów w “Inflorescence” – to kompozycja wewnątrz kompozycji.

Płyta brzmi świetnie. Wprost krystalicznie. Podczas odsłuchu na słuchawkach ma się wrażenie, jakby stało się na środku pomieszczenia, w którym zespół właśnie nagrywa. To znak współczesności. Z drugiej strony nie brak tym nagraniom analogowego ciepła. Nie wiem, czy nagrywali na taśmę, czy na dysk. Wiem natomiast, że to ciepło z pewnością bije z samej muzyki, która oddaje pokłon dawnym mistrzom, ale jednocześnie udowadnia, że muzykom nie są obce współczesne trendy. Pod tym względem odpowiedzialny za miks i mastering Robert Szydło oraz Maciej Gołyźniak, jako producent całości, wykonali robotę na medal. I to nie taki umowny. Orła Białego. Albo przynajmniej Gloria Artis. Poważnie. Zresztą posłuchajcie sami.

Jeśli przyjąć, że “The Orchid” było świadectwem dojrzałości Maćka, to “Marianna” jest pracą magisterską Pana Macieja, i to obronioną celująco. Czekamy na doktorat…

Vik

Maciej Gołyźniak jest oficjalnym edorserem marek: Zildjian, Sonor oraz AKG.

https://www.facebook.com/MaciekGolyzniakOfficial

https://www.instagram.com/maciej.golyzniak.official

https://maciejgolyzniak.com