Latem informowaliśmy o zawiązaniu się nowego zespołu, w którym perkusistą będzie Mike Portnoy – Sons Of Apollo. Pod koniec ubiegłego roku ukazał się debiutancki album grupy, zatytułowany “Psychotic Symphony“, który niedawno dotarł do naszej redakcji.
Dla większości fanów prog metalu sam skład tej supergrupy wystarczy za rekomendację. Oprócz wybitnego perkusisty tworzą ją: Billy Sheehan (Mr. Big, Steve Vai, David Lee Roth, The Winery Dogs), Derek Sherinian (Dream Theater, Black Country Communion, Planet X, Billy Idol, Alice Cooper), Ron “Bumblefoot” Thal (Art Of Anarchy, Guns N’ Roses) i Jeff Scott Soto (Yngvie Malmsteen’s Rising Force, Journey, Talisman, Axel Rudi Pell, Trans-Siberian Orchestra).
Tak właściwie, to wszystkie te nazwiska faktycznie wystarczą jako rekomendacja, ponieważ słuchacz otrzymuje wszystko to, czego można by się podziewać po takim składzie: rozbudowane, wielowątkowe, długie utwory, nieparzyste metrum, wirtuozerskie partie wszystkich instrumentalistów oraz krystalicznie czysty, mocarny, klasycznie heavymetalowy głos wokalisty. Nie ma nawet sensu podawać tu tytułów poszczególnych pozycji w programie płyty, gdyż jest ona taka praktycznie w całości. Wyjątki to solo Bumblefoota w “Alive” (bliższe stylistyce fusion), riffy w “Lost In Oblivion” i “Signs Of The Time” (skręcające w stronę math metalu) czy “Figaro’s Whore” (który z racji partii klawiszy oraz charakteru głównego riffu można spokojnie uznać za hołd dla Deep Purple, a w szczególności nieżyjącego już pianisty – Johna Lorda). Z wyjątkiem tego ostatniego utworu można zaryzykować stwierdzenie, iż płyta jest spełnieniem marzeń wszystkich fanów dawnego Dream Theater, ponieważ obecnie dawni koledzy Mike‘a Portnoy‘a już tak nie brzmią i nie grają.
Czy jest to zaleta dla wszystkich słuchaczy? Sam nie wiem. Na pewno dla wszystkich tęskniących za tym, aby ich progmetalowi ulubieńcy wciąż nagrywali kolejne części “Falling Into Infinity” czy “Scenes From A Memory“. Ja jednak, doceniając wartość wszystkich muzyków i padając na kolana przed kunsztem Mike‘a Portnoy‘a (który serwuje nam wszystkie swoje wspaniale wykonane, charakterystyczne patenty jak opętańcze przejścia, wymiatanie na octabanach, jazdę na dwie stopy itd.), jeśli najdzie mnie nostalgia za prog metalem lat 90., to raczej odpalę sobie płyty Liquid Tension Experiment. W żadnym razie nie znaczy to, że jest to płyta niedobra. Przeciwnie – jest doskonała w swoim stylu, przez którego fanów już została bardzo wysoko oceniona. Warto posłuchać, a jeśli jest się maniakiem prog metalu, to wręcz trzeba.
Vik
Share