Charlie Benante – perkusista jednej z legend thrash metalu, czyli zespołu Anthrax – udzielił niedawno wywiadu podcastowi Iron City Rocks. Wypowiedział się tam na wiele interesujących tematów, poruszając między innymi zagadnienia takie, jak własny sposób pracy w roli kompozytora oraz modne ostatnio i szeroko stosowane przez popularnych artystów tzw. meet-and-greet, czyli możliwość spotkania z idolami za odpowiednią opłatą.
Oto jego spojrzenie na obie sprawy:
“Czasami cisnę, ale tylko po to, żeby się bardziej zmotywować. Są też i takie momenty, kiedy chcę wyluzować. Zabieram córkę do kina albo na zakupy, jedziemy autem, każde zajęte sobą i nagle: boom! Jakiś pomysł trafia mnie w głowę. Chwytam za telefon i nucę do niego. Potem wracam do domu, puszczam to i transponuję mój wspaniały mruczany styl na gitarę. Lubię myśleć o różnych rzeczach. Mój umysł zwykle idzie w stronę strefy Anthraxu, ale czasami obiera łagodniejszy kierunek. Przez ponad 40 lat nazbierałem wiele pomysłów, które nigdy nie będą muzyką Anthrax, ale w którymś momencie chciałbym je wydać.”
“Zwykle w dzień koncertu, albo gdy mieliśmy wolne, robiliśmy sesje udzielania autografów w sklepach płytowych. Już tego nie robimy, ale za to organizujemy tzw. meet-and-greets. Sporo kapel teraz tak robi, bo płyty się nie sprzedają. Sądzę też, że jest to coś dla tych fanów, którzy chcą spędzić z tobą kilka minut i zrobić sobie zdjęcie. Przyrównałbym to do dawnych sesji udzielania autografów w sklepach, ale teraz to wszystko wygląda zupełnie inaczej niż kiedyś. Widzę, ile niektóre kapele sobie życzą za te swoje pakieciki i jest to trochę ponad to, co należałoby skasować. Uważam, że nie powinno się tak drenować kieszeni dzieciaków. Widziałem te ceny i tak sobie myślę, że jak się tyle od ludzi bierze, to po co w ogóle grać koncerty? Niech jadą w trasę i robią tylko meet-and-greets.”
Share