Między 3 a 8 sierpnia w Żywcu odbyła się trzecia edycja warsztatów perkusyjnych Open Minded Drum Camp. Poprzednie edycje zostały zorganizowane przez perkusistę i edukatora Szymona Fortunę oraz szanowanego na całym świecie mistrza metody Moellera – Clausa Hesslera. W tym roku dwaj muszkieterowie dobrali sobie trzeciego, którym był Dom Famularo – dawny nauczyciel Clausa i światowa ikona edukacji perkusyjnej. Biorąc udział w imprezie po raz drugi w roli studentów w ubiegłym roku skorzystaliśmy z okazji, aby uciąć sobie pogawędkę z Clausem i Szymonem (patrz: TUTAJ). Tym razem spotkaliśmy się z Domem. Zobaczcie, co ma do powiedzenia na temat samego campu, sprzętu perkusyjnego, na jaki mógł sobie pozwolić jako nastolatek oraz przesłania, które ma dla uczestników swoich zajęć na całym świecie…
BeatIt: Spotykamy się z Tobą przy okazji imprezy Open Minded Drum Camp w Żywcu. Zacznijmy od tego. Jakie są Twoje wrażenia?
Dom Famularo: Zacznę od podziękowań dla fantastycznego beatit.tv. Powrót do Polski i bycie częścią Open Minded Drum Camp to niesamowite doświadczenie. Wszyscy uczestnicy są żądni wiedzy. Gdy studenci są w różnym wieku, od dzieciaków do dojrzałych ludzi, i naprawdę chcą się uczyć, to jest to coś wyjątkowego. Dzielisz się z nimi informacją i widzisz jak ją przyswajają, a potem się zmieniają i rozwijają. Nawet od pierwszego dnia do teraz (jutro jest ostatni dzień) u każdego studenta widać rozwój. To niesamowite!
BeatIt: Ten camp to nie tylko gra na bębnach. To także anegdoty, wiedza na temat historii perkusji, opowieści z Twojego życia. Opowiadałeś m.in. o tym jak musiałeś jechać przez całe stany, żeby się uczyć, o nauce u Joe Morello, o tym, że pracowałeś już jako dzieciak, żeby zarobić na realizację swoich marzeń. Nie powiedziałeś, jaki sprzęt miałeś będąc nastolatkiem.
Dom Famularo: Ciekawe pytanie.
BeatIt: Na co było Cię wtedy stać?
Dom Famularo: Nic wielkiego. Miałem dwóch braci i siostrę i nie przelewało się u nas w domu, ale rodzice poświęcili wiele, żeby nam pomagać. To było wspaniałe. Pracowałem i grałem w różnych zespołach. Zacząłem grać na bębnach w wieku 11 lat. Mając 12 grałem już w kapelach. Wtedy, w 1965 r., Beatlesi podbili Amerykę, wszędzie było mnóstwo muzyki, były kluby i prywatne imprezy. Ja też dużo grałem w najróżniejszych składach. Każde zarobione pieniądze wkładałem w sprzęt.
Mój ojciec był strażakiem. W remizie w naszym miasteczku mieli trochę gratów, których nie używali. Był tam stary bęben basowy, stary werbel, jeszcze jeden werbel, który mi służył jako floor tom. Miałem więc werbel marszowy jako werbel i centralkę 26” x 12”. Ten drugi werbel służący jako floor tom nie miał nóżek, więc tata pomógł mi wyspawać wspornik, na którym można było go położyć. Chwytaliśmy się wtedy wszystkiego, czego się dało i na tym pracowaliśmy. Miałem od nich też kilka starych talerzy marszowych, więc i na nich grałem. Gdy teraz o tym myślę, to widzę, że ten zestaw był okropny, ale wtedy myśleliśmy tylko o tym, żeby grać Beatlesów. Gdy uderzałem w te blachy, to nie brzmiały zbyt dobrze, ale potem znalazłem inny sposób uderzania, który zadziałał. To mnie nauczyło wydobywania brzmienia z nie najlepszego sprzętu, żeby zespół brzmiał dobrze. Dużo się dzięki temu nauczyłem.
Po kilku koncertach zarobiłem tyle pieniędzy, że mogłem pójść do sklepu i kupić mojego pierwszego ride’a. To było niesamowite! Oni tam mieli cztery ride’y! To było coś! Zagrałem na wszystkich, żeby zobaczyć który był najlepszy. Gdy zapłaciłem i zabrałem blachę ze sobą, to miałem poczucie, że naprawdę na nią zapracowałem. Gdy założyłem tego ride’a, to cała kapela zabrzmiała inaczej. Dzięki temu powstał feeling, który zainspirował kolegów i wzniósł zespół na wyższy poziom. Z czasem, gdy mogłem kupić lepszy werbel o nowocześniejszym brzmieniu, brzmienie kapeli znów się zmieniło. Nie tylko zmieniłem swoje brzmienie, ale pomogłem zespołowi wznieść się na wyższy poziom. To było ekscytujące!
BeatIt: Ludzie biorący udział w obozach takich jak ten to bardzo różne osoby. Nie tylko w sensie różnych profesji, ale odmiennych obszarów związanych z bębnami. Niektórzy są nauczycielami, niektórzy chcą się tym zajmować, niektórzy są aktywnymi muzykami, niektórzy są…
Dom Famularo: Hobbystami…
BeatIt: A niektórzy są zupełnie początkujący. Czy masz jakieś przesłanie dla nich wszystkich, bez względu skąd pochodzą? Chodzi mi o najważniejsze przesłanie, które chcesz im zostawić po zakończenie campu.
Dom Famularo: Świetne pytanie! Dla mnie to najważniejszy element campu. Mamy tu kobiety i mężczyzn, młodych i starych, początkujących i doświadczonych. Wszystkich nas łączy gra na bębnach. Występowałem i zwiedziłem ponad 60 krajów. Przestałem liczyć gdy doszedłem do sześćdziesięciu. Wszędzie wspólne jest to, że bębniarze to szczególne bractwo – spotykają się, organizują obozy, wymieniają się informacjami. Chcę, żeby każdy zrozumiał, że najważniejsze w grze na instrumencie, zwłaszcza na bębnach, jest dobrze się bawić i cieszyć graniem muzyki. Gdy bawiąc się dobrze jednocześnie się uczysz i stajesz się lepszy, to radocha jest jeszcze większa. Siła wiedzy daje więcej radości, bo entuzjazm związany z graniem trzeba podtrzymywać. Wszyscy na tej sali złapali ze sobą kontakt – młodzi, starzy, mężczyźni, kobiety, doświadczeni i niedoświadczeni. Złapali ze sobą kontakt dzięki wspólnej pasji, bo pasja łączy ludzi. Rozmawiając o jakimś rodzaju uderzenia czy ruchu lub o feelingu jazzowym albo funkowym, to każdy po swojemu na to reagował. Początkujący po swojemu, a średnio zaawansowani i zaawansowani po swojemu. Informacja dociera do wszystkich i każdy wyciąga z niej to, co chce, co przemawia do jego pasji i daje im radość. To jest fantastyczne!