Międzynarodowy festiwal perkusyjny Drum Fest to wyjątkowe wydarzenie w muzycznym kalendarzu wielu miłośników bębnów i dobrej, często nietypowej muzyki. W tym roku odbywa się jego XXVI edycja. Jak zwykle od końca września do końca października w ramach festiwalu odbywają się liczne koncerty, warsztaty, pokazy i recitale, które są silnie związane z tematyką perkusyjną. W tym roku w Szkole Muzycznej I i II st. w Opolu w dniach 6-8 października miał miejsce niezwykle intensywny weekend, podczas którego działo się naprawdę wiele. Koncerty, konkurs Young Drum Hero i warsztaty niezwykłych perkusistów- to wszystko czekało na uczestników festiwalu. Zgromadzonym w budynku szkoły zaprezentowali się m.in. legendarny mistrz ekstremalnego grania, George Kollias, świetny muzyk sesyjny i edukator Russ Miller, jeden z najlepszych polskich perkusistów metalowych – Dariusz “Daray” Brzozowski czy dwóch świetnych bębniarzy i endorserów marki Roland – Mariusz Mocarski oraz Michael Schack. Przed publicznością zgromadzoną w sali kameralnej swoje niebywałe umiejętności i wiedzę zaprezentował również Maciej Gołyźniak. Porozmawiał też z nami na kilka tematów. Efekty dostępne są tutaj, w ekskluzywnym wywiadzie.
Maciek Gołyźniak w rozmowie z BeatIt
“Kliniki perkusyjne to bardzo szerokie zagadnienie. Prowadzę je od dwóch lat mam wiele przemyśleń na ich temat. Związane jest to z tym, że im dalej w las, tym więcej drzew. Mam tych przemyśleń mnóstwo, bo nabieram doświadczeń. Na początku było to dla mnie nowe i wydawało mi się, że będę te warsztaty prowadził tak, jak sam bym chciał warsztaty obejrzeć i w nich uczestniczyć. Teraz już wiem, że muszę znaleźć margines swobody, bo nie zawsze jest tak jak chcesz. Można to poprowadzić od A do Z, pod linijkę, zawsze tak samo i nie patrząc reakcje. Można też wejść w tę interakcję i pójść za ludźmi, co staram się robić.
Dzisiejsze warsztaty były diametralnie inne niż wczorajsze w Wałbrzychu. Wczorajsze uznałbym nawet za najlepsze w mojej karierze. Nie chciałbym, żeby to było w kategoriach oceny. Po prostu mówię o odczuciu. Dzisiejsze były troszkę mniej satysfakcjonujące, a wynikało to z tego, że wszyscy czekali już na ogłoszenie wyników konkursu i wydaje się, że mógłbym opowiedzieć najlepszą anegdotę oraz zagrać najlepsze przejście jakie znam, a wszyscy byliśmy gdzie indziej. Nie to było istotą dzisiejszego spotkania tylko to, żeby wyłonić zwycięzcę, któremu gratuluję. Występował tu również w zeszłym roku, więc chyba zrobił postępy skoro dziś zdobył nagrodę. Bardzo gratulujemy. Szczerze mówiąc to też jest nauka dla mnie. Poza tym, że staram się dzielić wiedzą i chciałbym pomagać młodszym adeptom w tej trudnej sztuce. Nawet nie sztuce gry na bębnach, bo oni świetnie grają, ale w sztuce poruszania się po tym trudnym zawodzie, jego meandrach i tym, jak się zmienił przez ostatnich 20 lat. Jest to nauka dla mnie, bo siedząc sam na scenie nie możesz się już schować za basem, gitarą czy syntezatorem i nie jesteś współwykonawcą muzyki, tylko jedynym podmiotem. Wszyscy patrzą ci na ręce, czasami siedzą pół metra od ciebie i zaglądają pod hi hat jak trzymasz pałkę lewą ręką. To powoduje, jak to powiedział wczoraj Russ Miller, że rośnie wiara w siebie. Mnie jest to potrzebne w tym sensie, że potrafię w tych warsztatach znaleźć również wiele dla siebie. To jest dla mnie obopólna korzyść. Zakładam, że ktoś przychodzi na nie po jakąś korzyść, więc jeżeli ją ma, to gwarantuję wszystkim uczestnikom, że ja również ją mam. Dziękuję za to, że mogę się wiele o sobie uczyć.
Prowadzę warsztaty od jakiegoś czasu, gram koncerty i byłem już w studio z nowym sprzętem, czyli bębnami Sonor. Właściwie to nie wiem, co o tym powiedzieć, bo spełniłem marzenie. Często rozmawialiśmy o tym, że byłoby znakomicie móc grać na takim instrumencie i to się powiodło. Nie chcę mówić, że się udało, bo to nie był przypadek. To była też praca i „układ gwiazd”, które spowodowały, że ktoś się zainteresował, pomyślał i znalazł. Świetnie grających muzyków jest całe mnóstwo. Zawsze to powtarzam i pewnie mamy to na każdym z tych czterech naszych wywiadów, które zrobiliśmy razem. Nic się nie zmieniło. Nadal tak uważam, nadal mam tego świadomość i to mnie trzyma w pionie, co nie zmienia faktu, że dbam o siebie i staram się rozwijać i dbać o swoje sprawy. Naturalną koleją rzeczy, jak można już było docisnąć, poleciałem do fabryki i udało się tam przede wszystkim nie zwariować, a zaraz potem zebrać całkiem niezły arsenał.
Tak, nagrywałem je już. Tak, nie mam żadnych wątpliwości, że to był znakomity ruch. Te bębny wspaniale się wpisują w to, co od pewnego czasu robię, czyli w organiczny rodzaj brzmienia i myślenia na instrumencie, który mam. Wyjąłem te bębny z kartonu i nie wiedziałem, co tam „popsuć”, bo się wszystko zgadzało. Fabrycznie założone membrany grają znakomicie. Myślisz sobie: „Na co by to zmienić? A może nie będę zmieniał?”. I się okazuje, że to jest najlepsze, co mogłeś zrobić. Nie wyciąłem pół dziury w centralce, nic do niej nie włożyłem i ona dokładnie brzmi tak, jak chciałem. Zastanawiam, czy by się psychiatria nie wypowiedziała na temat ile z tych rzeczy sobie wpompowałem do głowy i dlatego mi się to podoba, a ile naprawdę się zgadza. A poważnie, to po dwudziestu paru latach grania i jakieś świadomości brzmienia można sobie już mniej więcej wyobrazić, że jak masz instrument o takiej pojemności bębna basowego, z takim naciągiem, grasz w taki, a nie inny sposób i używasz takiego, a nie innego bijaka, to to raczej da taki, a nie inny efekt. To są też takie rzeczy, które ten instrument przede mną otworzył, tzn. widzę duże szanse rozwoju na nim przy tej koncepcji brzmienia, którą od jakiegoś czasu mam. Nie wyobrażam sobie, że mogłoby być lepiej. Jeśli jest gdzieś lepiej, to może lepiej, żeby się to niedługo nie okazało.
To jest pełen set instrumentów z serii Sonor Vintage. Mogłem zbudować bębny w systemie SQ, który jest systemem marzeń i można w nim ułożyć wszystko tak, jak się chce. Byłbym jednak nieszczery względem firmy, ponieważ po prostu zbudowałbym zestaw Vintage, tylko on nazywałby się inaczej. Te bębny strasznie mi się podobały. Jeśli chodzi o instrumenty seryjne, to tak kompletnego instrumentu nigdy nie miałem. Łącznie z werblem, który z reguły w bębnach seryjnych zgadza się najmniej w całym zestawie. Ten się zgadza dużo bardziej niż można byłoby sobie życzyć. Mam wręcz wrażenie, że przewyższa niektóre z modeli, które wypróbowałem. Nie ma lepiej. Wracając do konfiguracji: tomy 10”, 12”, 13”, floor tomy 14”, 16”, 18” i trzy duże bębny, więc mogę z tym zrobić absolutnie wszystko. 13”, 16” i centrala 18” pojawiają się we wszystkich alternatywnych sytuacjach, gdzie to ja mogę kreować brzmienie i nie muszę się wpisywać w pewien kanon, który wszyscy mamy. Mówię tu o Sorry Boys, warsztatach czy trio Duda, Gołyżniak, Meller. W tym ostatnim dokładam 24-calowy bęben, bo jest parę miejsc, w których w studio zmieniałem bęben na większy, więc i tutaj z tego korzystam. Zestawu 10”, 12”, 14” z centralką 20” i werblem 14”x5,75” używam z Natalią Nykiel. Ten instrument stroję ciut wyżej, wyciąłem dziurę w centrali. Koledzy mają wtedy większe możliwości popchnięcia systemów, które taką rozrywkową muzykę skuteczniej oddają.
Właściwie nie mam żadnych potrzeb i w tej chwili nie wyobrażam sobie, co mógłbym tam wymyślić. Jest to zdecydowanie kontrakt marzeń i nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Spełniło się jedno z największych marzeń każdego bębniarza – mogę mieć każdy rozmiar każdego instrumentu w danej serii. Gdybyś mnie zapytał, czy mam pomysł na jakieś nowe brzmienie, to z radością bym ci odpowiedział, że oczywiście mam, ale nie chcę być zachłanny, bo mam wszystko, czego mi potrzeba. To są wybitne i znakomicie wykonane instrumenty i jest to kopia jeden do jeden serii Sonor Teardrop z lat 50. i 60. Mam takiego i wiem, że wszystko jest tak samo. Oczywiście wykorzystano nowe technologie, co pozwoliło wyeliminować te rzeczy, które w starych bębnach często kulały, np. gwinty. To wszystko jest zrobione tak samo, ale od nowa. Korpus jest nietknięty i nie zmieniony – półokrągła krawędź 180. Znam takie dosyć drogie bębny customowe, w których trzeba było za to dopłacić, a tu się okazuje, że po prostu jest.
Mam taką zasadę, że nie wchodzę w rzeczy, których nie używam. Po prostu wydaje mi się to ciut nieetyczne i zupełnie głupie, żeby używać czegoś tylko dlatego, że jest na korzystnych warunkach. Grając koncert w filharmonii w Kaliszu poszedłem do sklepu, wziąłem dwa czy trzy komplety różnych pałek marki Wincent i one mi się podobały już na rozgrzewce w garderobie na padzie, przede wszystkim ze względu na ten malowany uchwyt. Pomyślałem sobie: „Mogę w końcu tak trzymać pałkę, jak zawsze chciałem, czyli właściwie jej nie trzymać.” Ona nie wysuwa się z ręki, a mnie się dłonie nie pocą, więc mam problem z wyborem pałek, bo nie wiem czy lakierowane czy nielakierowane. Te pierwsze wypadają z rąk już przy nabiciu, a te drugie w połowie zwrotki. Tymczasem pałki Wincent nie. Mogę nimi grać w taki sposób, w jaki chciałem. Zadziwiające jest to, że szwedzkie pałki są tak świetnie wykonane. Kamienne żarna szlifują pałkę, w związku z czym nie otwierają się pory drewna. Znakomicie się nimi pracuje, są bardzo trwałe i mają to do siebie, że dwie ważą prawie tyle samo, a trzecia też waży podobnie.
Nowe blaszki pojawiają się u mnie nieustannie. W takiej firmie [Istanbul Agop – przyp. Vik], która operuje tak niepowtarzalnym i organicznym brzmieniem, można nie przestać kolekcjonować instrumentów. To by musiało być spowodowane zdrowym rozsądkiem, którego, jako perkusista i wielbiciel sprzętu, nie mam. Tak, mam nowe instrumenty. Nie różnię się niczym od osiemnastoletnich adeptów zbierających wszystko, na czym się da grać…”
https://www.facebook.com/MaciekGolyzniakOfficial/
Share