> > > Gavin Harrison i Pat Mastelotto wywiad dla BeatIt

Czerwiec bieżącego roku był dla wszystkich fanów King Crimson prawdziwym świętem. Zespół zagrał u nas w sumie sześć występów – dwa w poznańskiej Sali Ziemi, trzy w krakowskim Centrum Kongresowym ICE, ale trzeba do tego doliczyć także zamknięty koncert przedpremierowy w poznańskiej sali Aula Artis 12 czerwca. Na dodatek to w Poznaniu muzycy zrobili sobie obóz kondycyjny przed rozpoczęciem trasy, przez kilka dni grając próby w stolicy Wielkopolski. Można ich było w związku z tym spotkać także i “na mieście”.

Gavin Harrison i Pat Mastelotto beatit.tv

foto: beatit.tv

Portal beatit.tv nie mógł nie skorzystać z takiej okazji do przeprowadzenia wywiadu z perkusistami należącymi do ścisłej światowej czołówki. Oprócz oprowadzenia po swoich zestawach (to możecie zobaczyć TUTAJ i TUTAJ) artyści pozwolili nam przeprowadzić ze sobą sympatyczną rozmowę.

Zapraszamy do jej obejrzenia zamieszczając tu jej fragment. Przed Wami Gavin Harrison i Pat Mastelotto!

“G. H.: Zwykle w kwietniu próbujemy w Anglii – tylko bębniarze w małym pomieszczeniu przez cztery czy pięć dni. Jest tak dlatego, że ćwiczenie partii bębnów na scenie z całym zespołem jest niemożliwe, bo Pat siedzi zbyt daleko i nie moglibyśmy się komunikować. Ja, Pat i Jeremy wchodzimy do małej salki prób. Ustawiamy się w okręgu… Wszyscy się wtedy widzimy. Na komputerze mam podkłady, do których gramy. Ćwiczymy aranżacje i dopiero później spotykamy się z całym zespołem w większym miejscu. Tym razem chyba było to 10 dni. Potem robimy sobie 6 tygodni wolnego. Następnie, przed samym rozpoczęciem trasy – tak jak teraz w Poznaniu, robimy trzy dni prób. Dziś gramy koncert zamknięty na rozgrzewkę, a jutro pierwszy właściwy występ. Tak samo zrobiliśmy w Austin, a przedtem w Seattle.

G. H.: Jeremy (Stacey – przyp. BeatIt) przyszedł w 2016 r. To nie wpłynęło aż tak bardzo na to, co robimy z Patem. Większość aranży powstała zanim Jeremy się u nas pojawił, więc po prostu przejął zadania od Billa Rieflina. Oczywiście gramy nowe rzeczy od kiedy Jeremy dołączył. Jeremy gra również na klawiszach, więc jest sporo numerów bardziej zorientowanych na instrumenty klawiszowe. Ale naturalnie wciąż mamy trzech bębniarzy.

P.M.: Nie wchodzimy sobie wzajemnie w drogę, ale Jeremy jest dobrym pianistą. Bill jest dobry na mellotronie, gra pięknymi brzmieniami. Charakter zespołu bardzo się zmienił, gdy Robert zdał sobie sprawę z tego, jak dobrym pianistą jest Jeremy. Dzięki temu gramy więcej numerów, w których to wykorzystujemy. Kolejną zmianą jest to, że Jeremy to bębniarz zadziorniejszy, głośniejszy i bardziej ekspresyjny niż Bill. Bill gra lżej, więc Gavin i ja byliśmy trochę mniej zrównoważeni dynamicznie. Musieliśmy brać to pod uwagę aranżując partie. Teraz Jeremy może zagrać coś bardziej rockowego, bo jest wspaniałym bębniarzem. Potrafi grać bebopowo, cicho, klubowo i głośno, stadionowo. Gra też muzykę roots.

G. H.: Ja wciąż używam zestawu, z którego i tak bym skorzystał. Jedynym dodatkiem jest to, że mam dwa moduły Nord i troszkę więcej tomów, ale nie jest to żadne odejście od tego, co normalnie bym zrobił. Nie mogę się wypowiadać za Jeremy’ego, ale widzieliście, że Pat ma niewiarygodny arsenał instrumentów perkusyjnych, których zwykle nie zabiera w trasę.

P. M.: Nie ma na to pieniędzy. Nie zawsze mam luksus posiadania ekipy technicznej. King Crimson jest teraz dużym zespołem – ośmiu na scenie i dziesięciu w ekipie. Jak powiedział Gavin, to jest organiczne. Ja chcę próbować różnych rzeczy i powodować wypadki. Czasami słyszę coś przypadkowego i mówię sobie: „Wow! Dobry pomysł!‘ Z drugiej strony jest to bardzo przemyślane, bo rzadko próbujemy w Stanach, więc całego tego bałaganu nie jestem w stanie zabrać ze sobą. Muszę myśleć z wyprzedzeniem o tym, co możemy chcieć wypróbować w następnym roku. Z początku rzeczywiście pomyślałem: „Oj! Trzech bębniarzy. Może powinienem grać na zestawie V-Drums i zupełnie się odróżnić?‘ Ale w sumie nie chciałem iść w tę stronę. Wolę grać na prawdziwych bębnach.

G. H.: Granie na trzy zestawy to wyzwanie, a wraz z wyzwaniem pojawia się okazja. Jeśli nie boisz się użyć wyobraźni, aby znaleźć partie, które się sprawdzą tam, gdzie trzech perkusistów może zagrać razem zamiast grać to samo lub każdy w pojedynkę… Trzeba być twórczym, znajdować kreatywne rozwiązania muzyczne dla danego problemu, a wtedy można zaskoczyć siebie samego tym, co się sprawdza lub nie i jak to wszystko do siebie dopasować. Pilnujemy tego, żeby wszyscy naraz nie grali na centralce i werblu. Czasami, gdy wszyscy gramy ten sam rytm, mamy to dokładnie zmapowane, żeby dwie nuty nigdy nie zabrzmiały w tym samym momencie. To jak jeden perkusista o sześciu rękach i nogach.

P. M.: To bez wątpienia wyzwanie. Dla mnie to było zaskoczenie, gdy Robert zadzwonił w 2013 r. i powiedział, że chce znów zmontować zespół. Powiedział: „Będzie trzech instrumentalistów i trzech bębniarzy. Wchodzisz w to?”. Ja na to: „Tak!”, ale potem odłożyłem słuchawkę i zdałem sobie sprawę, że nie wiem, kto będzie w zespole. Nie zapytałem. Nie przyszło mi to do głowy. To samo musiało spotkać Billa Bruforda, gdy ja się nagle pojawiłem. To nie był pomysł Billa, a dodanie do składu kolejnych bębniarzy nie było moim pomysłem, ale to jest świetne, stary!. Gdzie jeszcze można tak robić? W ten sposób można się tyle nauczyć! W innych kapelach mam dwóch lub trzech gitarzystów, a ja zawsze siedzę sam w narożniku. Tutaj mam nauczyciela perkusji, i to nie tylko Gavina, ale także Jeremy’ego i Billa.”

Share