Napisać, że Lady Pank jest instytucją na polskim rynku muzycznym, to nic nie napisać. Niewielu jest wykonawców na naszej scenie, których znają i słyszeli praktycznie wszyscy nasi rodacy – od ósmego do osiemdziesiątego roku życia. Niewielu jest także takich, z których repertuaru dziesięć numerów spokojnie mogłoby się znaleźć w setce najpopularniejszych w historii polskiego rocka. A do tego jest to kapela, która nie odcina tak po prostu kuponów od dawnej chwały, ale regularnie nagrywa nowe płyty, trafia nowe hity (z ery “nowożytnej” przychodzą do głowy takie kawałki, jak “Stacja Warszawa“, “Miłość“, “Dziewczyny dzisiaj z byle kim nie tańczą“, czy “Słońcem opętani“) i nie organizuje wielkich comebacków, ponieważ nie znika i nie schodzi ze sceny (może z drobnym wyjątkiem płyty “Na Na” z 1994 r., na której zadebiutował obecny skład grupy, po bodajże trzech lub czterech latach przerwy).
Tyle rysu historycznego. Jak Lady Pank prezentuje się obecnie? Zacznijmy od tego, że jest to odsłona akustyczna (pod szyldem MTV Unplugged), a podstawowy skład (Janusz Panasewicz – śpiew, Jan Borysewicz – gitara, Krzysztof Kieliszkiewicz – bas, Kuba Jabłoński – perkusja i wspomagający gitarzysta Michał Sitarski) jest poszerzony o klawisze (na tym instrumencie Wojtek Olszak), saksofony (Marcin Nowakowski) oraz wibrafon (Bernard Maseli).
Zaczęli od numeru “Rozbitkowie” – fajnie rozkręcającego set i dobrze przyjętego, choć było jasne, że publiczność czeka na hity. Warto zaznaczyć, że atmosfera od początku była gorąca i już przy powitaniu było czuć miłość ze strony fanów. Następnie kapela “rozstrzelała” publikę serią pewniaków – “Vademecum skauta“, “Zamki na piasku” i “Sztuka latania” od razu zachęciły widzów i słuchaczy do śpiewania razem z “Panasem”. Zespół pokazał świetną formę od samego początku koncertu. Balladowa “Wspinaczka” to rzecz mniej popularna i rzadziej wykonywana (co nie znaczy, że gorsza), a reakcja fanów była bardzo pozytywna, co w dużym stopniu było zasługą Marcina Nowakowskiego i jego solówki na saksofonie sopranowym, która wprowadziła nieco stingowy klimat. Po utworze “Osobno“, pamiętającym początki kapeli (a wydanym na płycie “LP3“), odpalili “Nie wierz nigdy kobiecie” – kompozycję Jana Borysewicza jeszcze z czasów jego gry w Budce Suflera. Doskonale przejechali przez ten hit, ku zachwytowi wszystkich obecnych, w tym piszącego te słowa. “Marchewkowe pole” zostało owacyjnie przyjęte już w momencie, w którym Kuba Jabłoński zaczął grać charakterystyczny początkowy rytm (nota bene ułożony i nagrany przez lidera – to się nazywa drum intro z prawdziwego zdarzenia). To poderwało publiczność z krzeseł i od tej pory można już mówić o szaleństwie, choć przed kolejnym kawałkiem Borysewicz poprosił widzów o to, aby usiedli ze względu na tak przyjętą formułę tych koncertów akustycznych. Prośba została oczywiście uszanowana i od tej pory Sala Ziemi tańczyła na siedząco 😉
“Miłość” to jeden z moich faworytów z ery “nowożytnej”. Świetnie, że to wykonują na żywo. Po balladowym “Moim świecie bez ciebie” – “Kryzysowa narzeczona“. Można łatwo zgadnąć, że reakcja publiczności była entuzjastyczna, a cały tekst został odśpiewany przez salę do akompaniamentu zespołu. Podczas “Nie omijaj mnie” gromkie brawa za swoje doskonałe solówki zebrali: Bernard Maseli, Marcin Nowakowski i Michał Sitarski. Przyznaję, że od tego momentu już dobrze nie pamiętam kolejności utworów, a to dlatego, że wyszedłem z roli recenzenta, przestałem robić notatki i po prostu dałem się porwać atmosferze oraz takim pewniakom, jak: “Młode orły” (tu znów wspaniały popis Bernarda Maseli), “Zostawcie Titanica“, “Zawsze tam, gdzie ty” (w tym momencie ludzie już nie usiedzieli, a Wojtek Olszak popisał się smakowitą solówką), “Tańcz, głupia, tańcz“, “Mniej niż zero“, czy “Na co komu dziś“, które zostały umiejętnie przeplecione utworami “Drzewa“, “Zabić strach” i “Na granicy“.
Pomimo euforii (własnej i całej sali :D), oczywiście odnotowałem gościnny udział Michała Wiraszki z zespołu Muchy, który żywiołowo i z przejęciem zaśpiewał z zespołem własny tekst do numeru “Tego nie mogą zabrać nam“, pochodzącego z płyty “LP40“. Widać było, że współpraca z legendą wiele dla niego znaczy i publiczność nagrodziła to zaangażowanie bardzo ciepłym przyjęciem.
Odpowiadając na pytanie, które zadałem sam sobie na początku niniejszego tekstu: Lady Pank obecnie prezentuje się doskonale, świeżo, energicznie i z wykopem (to ostatnie pomimo formuły unplugged). Jeśli ktoś jeszcze nie skorzystał z okazji, aby doświadczyć tej odsłony koncertowej zespołu, to nie ma na co czekać!
Vik