Maciej Gołyźniak specjalnie dla BeatIt, cz. 6
Po pewnej przerwie prezentujemy Wam kolejny, tym razem już szósty, odcinek sagi poświęconej bardzo lubianemu przez Was perkusiście, jakim jest Maciej Gołyźniak. Tym razem nasz gość wyjaśnia, skąd wziął się obecnie stosowany przez niego sposób wieszania blach, jakich używa pałek, jakie były najpiękniejsze i najgorsze momenty w jego dotychczasowej karierze, czy ma jeszcze radochę z samotnego grania w salce prób, czy potrzebuje wielbicieli i co się stanie, jeśli się uwierzy pochlebcom. Nasz gość zdradza również, jakie motywacje kierują nim, gdy decyduje się przystąpić do jakiegoś składu (specjalnie nie używamy słowa “projekt“, ponieważ wiemy, że Maciej za nim nie przepada). Przed Wami Maciej Gołyźniak i kolejna garść jego niewątpliwie wartych uwagi przemyśleń.
BeatIt: Jeszcze mówiąc o sprzęcie – wieszasz blachy „od siebie”. Skąd ten pomysł się wziął?
Maciej Gołyźniak: Wiesz co, podpatrzyłem to i zauważyłem, że to działa. Można te blachy powiesić niżej. Jak je odchylasz od siebie, to można „ześlizgnąć” po nich pałkę. Podpatrzyłem to od Marcina Ułanowskiego. Na moje pytanie, czemu tak gra odpowiedział mniej więcej tak samo, jak ja wam. Generalnie jest dużo wygodniej, jeśli grasz taką techniką, w której się tej blachy nie katuje.
BeatIt: Najpiękniejszy moment w twojej karierze?
M.G.: Przede mną. Sporo było fajnych – takich, że Ci się włosy jeżą na plecach, ale liczę na to, że to się jeszcze wydarzy wszystko. Miałem taki epizod na scenie chrześcijańskiej – taki gig letni. Miałem wielkie szczęście pojechać do Kanady na Światowe Dni Młodzieży. Zobaczyłem tam przed dużą sceną prawie milion ludzi. Będzie to bardzo trudno przebić. Te koncerty, które gram teraz z Moniką to są duże koncerty. Nie śniło nam się, kiedy ruszaliśmy w trasę trzy lata temu, że to może być tak miło. To są bardzo miłe koncerty. Niby grasz ten materiał setny raz, a włosy Ci się jeżą i sobie myślisz: „To jest to”. Ale powiem ci, że dużą radość znajduję w siedzeniu w kanciapie sam. Mam z tego mega fun i nie wiem czy nie największy.
BeatIt: Najgorszy moment?
M.G.: Chyba takie klasyczne fuckupy, kiedy wiesz, że dałeś ciała, bo poszedłeś na ustępstwa, bo „ruszyłeś” i źle słyszysz. Zdarzały się takie rzeczy, że czujesz, że zagrałeś zły koncert. Niby to potem oglądasz i się wszystko zgadza, ale wewnętrznie czujesz, że to nie działa.
BeatIt: A jakiś skład, który miał wypalić, a nie wypalił, albo jakaś płyta?
M.G.: Jeśli chodzi o skład, to nie. Ja podchodzę do tego tak, że to wcale nie musi się udać. Wszystko, co się wydarzy to będzie jakiś prezent od losu. Liczenie na cokolwiek to jest błąd na starcie. Jak będziesz szczery, będą dobre piosenki, będziesz to uczciwie robił, to być może się to uda. Totalnie unikam sytuacji, w których dzwonią ludzie i mówią: „Słuchaj, to będzie wytwórnia, będzie manager, będzie świetnie i będą rozwijać przed wami czerwone dywany”. Skreślam to z gruntu. Ten moment, w którym jesteśmy i moja praca zawodowa z Moniką, która jest moim priorytetem, to też jest dla wielu ludzi takie przekonanie, że jak to będziesz ty, to im trochę pomożesz z zespołem i będą mogli napisać, że grają z taką sekcją itp. Nie wierzę w takie układy, że można sobie to załatwić.
BeatIt: Zapomniałem Cię zapytać o pałki wcześniej…
M.G.: Vic Firth, model Buddy Rich. Bardzo mi ta pałka leży, bo jest długa i ma fajny balans – w sam raz dla mnie.