Maciej Pilarz to perkusista zespołu Kamila Bednarka, który jest prawdziwym fenomenem na polskiej scenie. Żadnemu polskiemu składowi wykonującemu reggae nie udało się dotychczas osiągnąć takiego poziomu popularności i rozpoznawalności, i to już za sprawą debiutanckiej płyty “Jestem” (1. miejsce na liście OLiS, status diamentowej płyty w 2012 r. i nakład obecnie przekraczający 150 tysięcy). Również kolejne albumy studyjne znalazły swoją publiczność osiągając “złote” nakłady. Oczywiste było, że prędzej czy później będziemy chcieli “przesłuchać” perkusistę tej grupy. Oto wynik tego przesłuchania.
“W pierwszej klasie podstawówki muzycznej w klasie fortepianu wytrzymałem tydzień. Wróciłem do domu i powiedziałem, że już nie chcę. W następnym roku spróbowałem na gitarze i sytuacja się powtórzyła. Potem miałem jakieś trzy lata przerwy od muzyki. Chyba musiałem dojrzeć do tego. Na perkusji zacząłem grać, gdy miałem 10, 11 lat. Spodobało mi się wtedy, kiedy mój wujek grał na perkusji w zespole reggae i zabierał mnie na koncerty. Wtedy poszedłem do szkoły muzycznej, bo sam chciałem, zapisałem się na perkusję i cała historia z bębnami trwa do dziś.
Reggae to od początku ten gatunek, który mnie zafascynował. Oczywiście w szkole były projekty jazzowe, bigbandowe, ale klimat obecny na festiwalach reggae nakłonił mnie do tego stylu. Wybrałem ten kierunek, poznałem kilku artystów i te wibracje spowodowały we mnie decyzję, że to reggae było i jest do teraz.
Rok po ukończeniu szkoły muzycznej (byłem na jednym roku z Kamilem, który uczył się saksofonu) założyliśmy zespół Star Guard Muffin, który później odniósł sukces. To był pierwszy zespół, nasze próby odbywały się w domu, w salonie, graliśmy w małych klubach, przychodziło po 15 osób, graliśmy konkursy… W tym roku mamy dziesięciolecie tej współpracy. To pierwszy zespół i, póki co jedyny, w którym gram.
W Meinlu jestem od 5 lat, gram na talerzach z serii Byzance. Lubię piaszczyste brzmienie i cieniutkie, niekrzykliwe blachy, które dają „piasek” i nie wybijają się w miksie. To moja ulubiona seria ciemnych blach.
Mój bęben to Sakae Celestial. Miałem i DW, i Pork Pie, i Yamahę. Wylądowałem na Sakae i to jest najlepszy bęben, który trafił w moje ręce. Podoba mi się to bardzo ciepłe i dość krótkie brzmienie. Tłumię bębny, zaklejam naciągi, bo lubię mieć skupiony i mięsisty sound, który uzyskałem na tym zestawie Sakae.
Używałem kiedyś Rolanda SPD-S, ale teraz przesiadłem się na komputer, wszystko z niego wypuszczam i pracuję na programie Logic, bo jest intuicyjny i sprawdza się bardzo dobrze.
Miałem okres kolekcjonowania instrumentów, ale mi to minęło. Jestem u i teraz, potrzebuję takiego brzmienia, jakiego potrzebuję. Kiedyś kolekcjonowałem, szukałem rarytasów – miałem werbel DW Edge 14” x 8”, którego wypuszczono kilka sztuk i który kosztował straszne pieniądze. Był też DW Edge z sygnaturą Neila Pearta, ale to potem stoi i czeka nie wiadomo na co. Dziś jedynym moim kolekcjonerskim werblem jest Ludwig Supraphonic z 1967 r. On stoi na półeczce, bo szkoda mi go wozić na koncerty.”
Share