Michał Bryndal w specjalnym wywiadzie dla BeatIt – odc. 6
Na koniec naszej ciekawej rozmowy Michał Bryndal opowiada naszemu wysłannikowi o tym, jakie wydarzenie stanowiło najpiękniejszy, a także najgorszy moment w jego dotychczasowej karierze. Nie unikając przykładów z własnej praktyki zawodowej, mgr Bryndal objaśnia także szczegółowo skomplikowane pojęcie z dziedziny teorii muzyki, jakim jest tzw. “granie na bani“, co z pewnością zainteresuje niejednego (częściej) i niejedną (rzadziej) z Was. Porozmawialiśmy sobie również o problemie systematycznego ćwiczenia i rozwijania własnej techniki, a także o tym, co naszemu bohaterowi daje bycie częścią zespołu Voo Voo. Tako rzecze Michał Bryndal. Zapraszamy do oglądania, bo kolejnej części już nie będzie…
BeatIt: Najpiękniejszy moment w karierze?
Michał Bryndal: Ostatnio miałem taki moment z kwintetem Wojtka Mazolewskiego na Warsaw Summer Jazz Days. Graliśmy przed The Bad Plus z Joshua Redmanem i kwintetem Dave’a Douglasa i Joe Lovano. Na bębnach grał Joey Baron. No właściwie teraz to już nie jest dla mnie taki czad dlatego, że mam do tego większy dystans, ale próbowałem przypomnieć sobie lata jak jeździłem z Torunia PKS-em na tego typu koncerty i pamiętam Polaków, którzy grali te supporty przed takimi gwiazdami.
BeatIt: Najgorszy moment?
M. B.: Nie pamiętam (śmiech).
BeatIt: Lepiej nie pamiętać?
M. B.: Lepiej nie pamiętać, no. Myślę, że tak (śmiech).
BeatIt: Grałeś kiedyś „na bani”?
M. B.: Grałem.
BeatIt: I co? Co powiesz młodzieży na ten temat?
M. B.: Trzeba to przetestować. W takim zespole jak Voo Voo, w którym chodzi o energię, improwizację, to polecam stestować odrobinę alkoholu przed wyjściem. Wiadomo, że każdy z nas sprawdza różne ilości tego alkoholu i z tym jest różnie. Ja staram się mieć siebie na wodzy, chociaż bywało z tym różnie. Chociaż później oglądam siebie na YouTube i nie ma dramatu (śmiech).
BeatIt: Jak dużo ćwiczysz?
M. B.: Różnie z tym jest. Chciałbym dużo, a wychodzi tak jak zwykle. Maksymalnie 4 godziny dziennie. Staram się uczyć ćwiczenia z głową. Mam masę książek, ale ostatnio staram się inwestować w siebie i własne pomysły, w rozwijanie własnej techniki i podejścia „dla siebie” do instrumentu. Niestety mam ostatnio mało czasu na ćwiczenie. Z drugiej strony czasem jest lepiej zrobić sobie wolne, pójść do kina, zjeść coś dobrego i wyspać się porządnie. Czasami taki odpoczynek działa lepiej niż jakaś spina na ćwiczenie przed koncertem.
BeatIt: Czego w najbliższym czasie oczekiwałbyś od Voo Voo?
M. B.: Wiesz co, nie wiem, czy oczekuję czegoś więcej niż to, co dzieje się teraz…
BeatIt: Co jest „dla ciebie” w Voo Voo?
M. B.: Uważam że jest to świetny band. Jest to jeden z najbardziej kultowych Polskich zespołów nadal grających na scenie. Wbrew temu, co mogą myśleć ludzie w moim wieku, to nie są „dziadasy” – jak by to mój młodszy brat powiedział. Naprawdę polecam wszystkim przyjście na koncert. Jest super. Jeżeli chodzi o ludzi w zespole – to jest rodzina. Na początku nie mogłem w to uwierzyć. W zespole jest coraz więcej miejsca dla mnie i tu nie chodzi o granie solówek. Po prostu coraz bardziej rozmawiamy ze sobą. Według mnie to jest ta istota tego grania, improwizacji. Przychodzisz po raz kolejny na koncert, a utwory są grane kompletnie inaczej. Wstrzeliłem się do zespołu, który gra po całej Polsce, są komplety, nagraliśmy płytę, która dobrze się sprzedaje jak na taką muzykę, nawet bardzo dobrze… Czego więcej chcieć?