12 września Neil Peart obchodziłby swoje 69. urodziny. Jednocześnie były to drugie urodziny bez Profesora wśród nas, przynajmniej w sensie fizycznej obecności. Drum Channel poprosił pałkera Red Hot Chili Peppers’, Chada Smitha, aby podzielił się swoimi wspomnieniami związanymi z tym niezapomnianym perkusistą i wielką osobowością (patrz: wideo poniżej opublikowane dwa dni temu). Widać, że każde słowo płynęło z głębi serca…
“Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Neil!
Kiedy miałem około 14 lat, byłem w drugiej klasie szkoły średniej i naprawdę uwielbiałem grać na perkusji. Grałem na perkusji od 7 roku życia. Kochałem sport, ale w tamtym roku szkolnym spędziłem 80 procent czasu, jeśli nie cały ten rok, […] słuchając płyty „2112”. […] To zmieniło moje życie, bo miałem starszego brata, który słuchał angielskich albumów rockowych. Led Zeppelin byli prawdopodobnie moim ulubionym zespołem, a bębnienie Johna Bonhama miało na mnie największy wpływ.
Jeśli pomyśleć o tym, jak grał John i Neil, są to bardzo unikalne, niesamowite style perkusyjne, ale bardzo różne. Próbowałem grać te wszystkie triole i sprawić, by brzmiały jak u Bonhama. Potem, w 1976 lub 1977 roku, przerzuciłem się na Rush i to zmieniło moje życie. Partie, które wymyślił Neil i sposób, w jaki jego styl idealnie pasował do muzyki – to było tak muzykalne, a jednocześnie oczywiście niesamowite technicznie. To właśnie te partie perkusyjne miały być w tych piosenkach. Nauczyłem się ich wszystkich. Schodziłem do piwnicy po tym, jak nie poszedłem do szkoły, zakładałem słuchawki, słuchałem „2112” i grałem do płyty. (…) Zmieniłem cały zestaw – miałem 3 roto tomy, 3 rack tomy, splasha, krowi dzwonek. To była prawdziwa wersja zestawu Neila dla ubogich. Potrafiłem jako tako zagrać jego przejścia i groove’y w miarę z jego feelingiem. Myślę, że każdy szanujący się perkusista rockowy musi przejść fazę Neila, zanurzyć się w muzyce Rush i bębnieniu Neila. (…)
Byłem na koncercie Rush w 1980 roku. Móc zobaczyć jak wykonywał te piosenki… Podchodził do tego prawie tak, jak muzyk klasyczny. Te partie były tak dobrze przemyślane i tak dobrze wykonane. Nigdy nie widziałem więcej bębnienia w powietrzu wśród publiczności niż na koncercie Rush. (…) To była kolejne doświadczenie odmieniające życie. To było niesamowite! Miał tyle energii, mocy, finezji. Jego zestaw perkusyjny wyglądał tak cholernie fajnie. Wszystko w tym było jakby na wyższym poziomie.
Przewijamy kilka lat do przodu. Dołączyłem do mojego zespoliku (Red Hot Chili Peppers – przyp. BeatIt) pod koniec lat 80-tych. (…) Zaprzyjaźniłem się z Alexem Lifesonem – gitarzystą [zespołu Rush – przyp. BeatIt). (…) Nie chciałem wyskakiwać ze swoim uwielbieniem. Nie chciałem mu mówić, jakim fanem Rush jestem i byłem. (…) Powiedział: „Musisz przyjść na jeden z naszych koncertów jako gość”. To był prawdopodobnie początek lat 90-tych. Powiedziałem: „Czy jest możliwe, żebym poznał Neila?”. Powiedział: „Jasne, powiem mu. Oczywiście przedstawię ci go”. No to idę, denerwuję się (…). Przepustki, identyfikatory i takie tam. Wchodzę, jakiś road manager mnie znajduje (…) i mówi: „Neil chce się z tobą zobaczyć“. (…) Jest w swojej garderobie. (…) Wchodzę i denerwuję się – czasami nie chcesz poznać swoich bohaterów. Otwieram drzwi… “Hej, Chad!” Nawet nie wiedziałem, że wiedział o moim istnieniu na tej planecie! Mówi: „Bardzo dziękuję za przybycie. Alex powiedział mi, że wpadniesz. Uwielbiam twoją muzykę, a twoje bębnienie jest świetne”. Czasami ludzie tylko tak mówią, ale wtedy on zaczął mówić o tej piosence i tamtym groove, pytać o to, co robiłem i myślałem nagrywając, jakich bębnów użyłem. To było legitne, a ja tylko myślałem: „O mój Boże!”. (…) Był taki miły, hojny, troskliwy i po prostu pełen pokory. Odebrałem to w taki sposób, że oto mam przed sobą kogoś, kto jest w pierwszej trójce perkusistów rockowych wszech czasów, a poświęca czas na rozmowę z tym dzieciakiem i jest miły i w porządku. Miał rodzaj oschłego poczucia humoru. Był naprawdę zabawny. Ludzie myślą (i ja też tak myślałem), że kiedy bębni jest tak poważny, że nigdy się nie uśmiecha. Myślałem sobie: „Ten koleś to poważny, poważny, poważny zawodnik!”. Kiedy grał, to faktycznie na serio, ale był zabawny. To było naprawdę ciepłe i wspaniałe spotkanie. Powiedziałem mu, że w liceum interesowałem się Johnem Bonhamem, a potem zainteresowałem się Rush i jego grą na perkusji i stwierdziłem, że ich style gry tak się różnią od siebie. On na to: „Tak, Bonham miał ten swing!”. A potem mówi: „Ja mam kanadyjski swing!”. Żartował sam z siebie.
Lata mijały i widywałem go za każdym razem, gdy byli w okolicy z koncertami. Pewnego razu robiliśmy tribute dla Buddy’ego Richa w Nowym Jorku i mieliśmy próbę tutaj, w siedzibie Drum Channel w Oxnard. Był tam Terry Bozzio, Neil i kilku innych świetnych muzyków. Próbowaliśmy z big bandem, całą orkiestrą. (…) Nigdy nie grałem przed Neilem, a tu jeszcze piosenki Buddy’ego Richa, czytanie nut, a big band to nie moja bajka. Jadę z tym koksem, walczę o życie z nadzieją, że nie będzie najgorzej. (…) Gram numer Weather Report, starając się tak mocno, jak tylko potrafię. (…) Kawałek się skończył i Terry, który zawsze jest wspierający, mówi: „To brzmiało niesamowicie! Jak Tony Williams!”. Mówię: „Och, dziękuję Terry! To takie słodkie.” A Neil podchodzi do mnie i pyta: „Myślisz, że mógłbyś grać trochę mocniej?”. To cały Neil, bo naparzałem tak, że mało nie rozwaliłem sobie mózgu! Potem spojrzał na mnie, mrugnął i wyszedł.
Przewijamy do ostatniego koncertu, jaki Rush kiedykolwiek zagrał. To było w Forum w Los Angeles. Byłem tam ostatniego wieczora i byli tam jeszcze Taylor Hawkins, Danny Carey i Stewart Copeland (także Doane Perry – przyp. BeatIt). Wszyscy siedzimy w jednym rzędzie, wszyscy bębnimy w powietrzu i to było niesamowite show. Nie wiedzieliśmy, że to ich ostatni koncert. Ci sami czterej faceci również mieli zaszczyt być na jego pogrzebie. Stuart (Copeland przyp. BeatIt) wstał i powiedział (…): „Nie potrafię powiedzieć, ile razy ludzie podchodzili do mnie i mówili: „Hej, jesteś moim drugim ulubionym perkusistą!”. Wszyscy się roześmialiśmy i wszyscy skinęliśmy głowami, ponieważ Neil to Neil. Jest tylko jeden i nigdy nie będzie drugiego. (…) Niech Bóg błogosławi Neila Pearta!”