Powiedzieć, że Lady Pank jest instytucją na polskim rynku muzycznym, to nic nie powiedzieć. Niewielu jest wykonawców na naszej scenie, których znają i słyszeli praktycznie wszyscy nasi rodacy – od ósmego do osiemdziesiątego roku życia. Niewielu jest także takich, z których repertuaru dziesięć numerów spokojnie mogłoby się znaleźć w setce najpopularniejszych w historii polskiego rocka. A do tego jest to kapela, która nie odcina tak po prostu kuponów od dawnej chwały, ale regularnie nagrywa nowe płyty i trafia nowe hity.
Istotnym elementem tego zjawiska jest Kuba Jabłoński, który pełni rolę pałkera zespołu nieprzerwanie od bez mała 30 lat i godnie dzierży pałeczkę przejętą od Andrzeja Dylewskiego, Andrzeja Polaka, Jarosława Szlagowskiego i Wiesława Goli. Spotkaliśmy się z Kubą przy okazji poznańskiego koncertu Lady Pank w ramach trasy MTV Unplugged i pogadaliśmy o rzeczach najważniejszych w życiu. Dziś nasz gość opowie o swoich ulubionych perkusistach.
Gram już parę lat, interesuję się bębnami i muzyką. Nie wyobrażam sobie dnia bez słuchania muzyki, więc inspiracji jest cała masa. Mogę powiedzieć o kilku, którzy ostatnio zwrócili moją uwagę, inspiruję się nimi i lubię słuchać, jak grają.
Greyson Nekrutman. Niesamowity polot i świeżość. Wprowadza nową jakość do teoretycznie sprawdzonych patentów. Ma taką swobodę i energię, radość z grania… Jego pasja i zaangażowanie w grę są szalenie motywujące. Jeśli ktoś jeszcze nie słyszał, to polecam. Radość gwarantowana!
Dominic McNabb. Jeszcze młodsze pokolenie. Chłopak jest chyba z RPA. Świetnie czuje groove, niesamowicie gra. Wróżę mu wielką karierę. Chciałbym, żeby zaistniał szeroko na świecie, bo jest bardzo zdolny. Ma może 12 lat (już 15 – przyp. BeatIt) i prezentuje to, co prezentował Tony Royster Jr (albo i jeszcze więcej). W bardzo młodym wieku zaskakuje wszystkich najważniejszych perkusistów świata. Sprawdźcie również jego!
Eloy Casagrande. Postać zapewne szerzej znana – aktualny perkusista zespołu Sepultura. Świeżość, polot, luz, muzykalność, niesamowita energia połączona z niekoniecznie metalowym temperamentem, wybiegająca poza ramy gatunku, a jednocześnie cios. Najbardziej w tych perkusistach porusza mnie to, że wymykają się poza ramy gatunkowe, łączą różne style muzyczne. Masz wrażenie, że poszerzają horyzonty kapeli, w której grają. To jest piękne. Tak gra Eloy.
Do klasyków zawsze chętnie wracam. Należy do nich Steve Smith, który mnie rozwala za każdym razem, jak go słyszę w czymkolwiek, co nagrał. Zawsze siadam z wrażenia. Ma muzykalne podejście, co mi się wydaje najistotniejsze w graniu na perkusji. Ważne są zagrywki, paradidle, technika, dynamika itd., ale jeśli przy tym wszystkim nie ma muzyki, to nie ma czego słuchać.
Następnym wielkim klasykiem jest dla mnie Bill Bruford. To jeden z pierwszych perkusistów, u których dostrzegłem coś nieoczywistego w graniu. Zawsze grał na bębnach w sposób tak odmienny, wręcz wbrew zespołowi – niby jest świetnie osadzony groove i perfekcyjnie wykonany rytm, a jednak grał jakby pod włos i na przekór wszystkim. To jest ogromna sztuka. No i to jego brzmienie.
A propos brzmienia: to, co robił i robi Stewart Copeland jest absolutnie niesamowite. Niezwykłe jest to, że perkusiści, których słuchałem, gdy byłem jeszcze bardzo młody potrafią podtrzymywać tę pasję do bębnów, żyć tym cały czas i mieć ten sam poziom zaangażowania, radości i adrenaliny na scenie. To motywuje mnie najbardziej do tego, żeby nie odkładać pałeczek.