Z pierwszą postpandemiczną edycją imprezy Meinl Drum Festival wiązało się kilka znaków zapytania. Wiadomo przecież, że cała światowa gospodarka nieźle oberwała w wyniku rozprzestrzeniania się wirusa, a co dopiero branża muzyczna (o polskiej już nie wspominając). Skutkiem tego nawet najwięksi gracze zmuszeni zostali do wprowadzenia programów oszczędnościowych, co nie ominęło również firmy Meinl. Wiadomo było na przykład, że w tym roku wszyscy zainteresowani musieli dojechać na miejsce na własny koszt (zrezygnowano z zapewnienia autokarów). Czy to przełoży się na słabą frekwencję wśród naszych rodaków i gości z innych krajów? Czy impreza odniesie ogólny sukces frekwencyjny? Czy zostanie zorganizowana z rozmachem znanym z poprzednich edycji, czy jednak będzie widać oszczędności?
Tradycyjnie wszystko było zorganizowane z iście niemiecką precyzją – od występów gwiazd i sesji podpisywania autografów, przez wystawę zestawów wykorzystanych przez gwiazdy podczas występów, a także talerzy i perkusjonaliów Meinl, pałek, malletów, miotełek i rodsów Meinl Stick & Brush (tu można było obejrzeć pełną ofertę wraz z nowościami) oraz zestawów perkusyjnych i werbli Tama, pomieszczenie odsłuchowe, w którym można było sobie “ostukać” kilka zestawów, aż po gastronomię i stronę socjalną. W tym zakresie żadnych oszczędności nie było widać. Czy zabrakło Polaków? Tak. Czy była klapa frekwencyjna? Zdecydowanie nie. Nie odnieśliśmy wrażenia, że liczebność maniaków bębnów obecnych na miejscu spadła w stosunku do poprzednich lat. Na oko było ich mniej więcej tyle samo, czyli spokojne półtora tysiąca do dwóch tysięcy ludzi.
Jeśli zaś chodzi o występy gwiazd – tu również w żadnym razie nie było mowy o obniżeniu lotów.
Zanim na scenę wyszli artyści głos zabrał Alex Meinl, który powitał wszystkich przybyłych. Po nim Norbert Saemann – dyrektor ds. relacji z artystami – zauważył, iż powrót festiwalu po przerwie spowodowanej wiadomymi przyczynami jest dowodem na to, że rodzina Meinl, ale także i ta ogólniej rozumiana – perkusyjna, nie rozpadły się. Ogłosił także premierę dwóch nowych sygnowanych pałek: El Estepario Siberiano oraz Zacka Groovesa.
Występy rozpoczął duet Anika Nilles / Santino Scavelli. Anika nie jest typem perkusistki robiącej show. Nie wstaje, nie skacze, nie kręci pałkami, nie puszcza oka do widzów – po prostu gra. I to jak… Jej groove jest po prostu doskonały. Naprawdę nie przypadkiem znalazła się w zespole świętej pamięci Jeffa Becka, który przecież mógł współpracować z każdym. Santi to prawdziwy czarodziej instrumentów perkusyjnych, i to z dyplomami. Jego zestaw podczas tego występu obejmował chyba wszystkie możliwe perkusjonalia Meinl. Znalazło się miejsce i na jego popis solowy i Aniki. Oba świetne (inaczej być nie mogło), jednak najważniejsze były groove’y, malowanie dźwiękiem i świetna współpraca pomiędzy obojgiem artystów. Miodzio.
Greyson Nekrutman to jeden z dwóch bębniarzy, którzy zrobili najwięcej zamieszania w mediach społecznościowych w ostatnim roku. W tym roku wylądował w składzie Suicidal Tendencies, ale znamy go przecież i z filmików, na których wykonuje jazz. Nic dziwnego, że był chyba najbardziej oczekiwanym wykonawcą tego dnia. Zapowiedziany przez świetnego szwedzkiego edukatora Sirosa Vaziri, zaczął od zajmującego, improwizowanego solo zagranego miotełkami, ale także z użyciem dwóch stopek. Następnie zagrał w stylu fusion do podkładu (m.in. z repertuaru Weather Report – współtwórców i legendy tego stylu), a także swingowo. Chłopak gra z młodzieńczą energią, głodem występów, przechodzi od matched do traditional grip i z powrotem, krzyżuje ręce, błyszczy techniką, ale nie zapomina o feelingu i groove. Zaprezentował solo na całym zestawie, także z użyciem rąk, podczas którego zachwycało zwłaszcza tremolo na werblu. Jeśli jego kariera będzie się rozwijać planowo, to za 30 lat może być wielki.
Mike Malyan może zaliczyć swój pierwszy występ na międzynarodowym festiwalu perkusyjnym do bardzo udanych. Bębniarz zespołu Monuments zasadził sążnisty metal i djent, ale wzbogacony o elementy drum’n’bass i dubstepu. Zaserwował także utwór, jak powiedział, zainspirowany przez Anikę Nilles i Marka Gulianę. Obserwujcie gościa. Czasu nie zmarnujecie. Wiedzieliście, że ma żonę z Polski? Do festiwalu też o tym nie wiedzieliśmy.
Mike Johnston skierował swoje wystąpienie do nauczycieli perkusyjnych. Mówił o naturze procesu nauczania, o tym, w jaki sposób przełamuje lody na pierwszej lekcji. Zaprosił jednego z widzów za swój zestaw perkusyjny, a następnie na scenie postawił dwoje edukatorów i wykonał z nimi kilka ćwiczeń związanych z przełamywaniem nieśmiałości. Nie zapominajmy jednak o tym, że Mike to wyborny perkusista i jako taki wykonał utwór zatytułowany “My Voice” autorstwa Willa Kennedy’ego, u którego się uczył i który pomógł mu znaleźć “własny głos” w grze na bębnach. Było to doskonałe wykonanie, ze wszystkimi elementami stylu Mike’a, jak np. niesamowity groove, potężny cios i tłumienie blach pałką. Na koniec usłyszeliśmy utwór “Colorado“, napisany przez ucznia Mike’a – Jerry’ego Gibsona, a w tle zobaczyliśmy film, na którym inni uczniowie Johnstona wykonują ten numer. Sam Mike tak okładał przy tym swoje bębny, że rozwalił naciąg na werblu. Pokazy lub kliniki Mike’a to jazda obowiązkowa, szczególnie dla edukatorów perkusyjnych.
Jost Nickel to klasa sama w sobie. Jeden z najwybitniejszych przedstawicieli tego pokolenia niemieckich bębniarzy, które ostatecznie potwierdza obalenie mitu o genetycznie “kwadratowej” grze naszych zachodnich sąsiadów. Wysmakowana gra Josta w stylu pop/funk/fusion przemówiła do publiczności, z którą od razu złapał dobry kontakt pomimo tego, że (podobnie, jak Anika Nilles) “tylko” grał – bez szołmeńskich bajerów. Czy musimy podkreślać, że solówka Josta była w najlepszym stylu? To się rozumie samo przez się, ale nigdy dosyć tego typu pochwał. Podobnie, jak nigdy dosyć tego typu występów.
Brody Simpson zaprezentował świetne breakbeaty, a Dan Mayo doskonałe groove’y (nigdy jeszcze nie widzieliśmy, żeby publika tak żywiołowo reagowała słysząc pierwsze takty samego groove’u) z nietuzinkowym pomysłem na brzmienie. Jako duet dżentelmeni zaserwowali wręcz kompozycje perkusyjne, okraszone przetłustymi groove’ami. Dla wielu obecnych była to sensacja dnia, a na pewno odkrycie tegorocznej edycji festiwalu.
Zack Grooves naprawdę groovi, i to wykorzystując nieszczególnie rozbudowany, ale za to sprytnie pomyślany zestaw, co dotyczy zarówno blach (stacki), jak i bębnów (konfiguracja timbales-tom-werbel-tom ustawione tak, jakby wszystkie były tomami). Artysta zaprezentował rytmy w dużej mierze oparte na rudymentach oraz sążniste czopsy do podkładów fusion. Można spokojnie powiedzieć, że należy do tych wybitniejszych spośród młodych perkusistów kontynuujących linię takich mistrzów, jak Gerald Heyward, czy Thomas Pridgen.
Benny Greb Brass Band. Tym razem Benny wystąpił na święcie marki Meinl ze swoim small bandem dęciaków (trąbka, puzon, tuba). Został zapowiedziany przez drugą internetową sensację ostatnich miesięcy – El Estepario Siberiano. Szczerze powiedziawszy, byliśmy nastawieni lekko negatywnie. Płyta Benny’ego z Brass Bandem ma już swoje lata i traktowaliśmy to trochę jak odgrzewany kotlet. Baaaardzo niesłusznie. Wejście zespołu na scenę odbyło się przez całą salę, w stylu nowoorleańskiego konduktu pogrzebowego (Benny grał na marszowym werblu), zespół wykonał standard “When the Saints Go Marching In” w wolnym tempie. Już to ujęło i wprawiło w dobry nastrój zmęczoną już wielogodzinną imprezą i upałem publiczność. Groove, kultura i muzykalność lidera oraz pozostałych instrumentalistów, a także owacyjnie przyjęty popis solowy dopełniły “dzieła zniszczenia”. Zespół opuścił scenę w taki sam sposób, w jaki na nią wszedł, i to przy gromkich brawach widzów i słuchaczy.
Calvin Rodgers uznawany jest za perkusistę, który zrewolucjonizował bębnienie stylu gospel. W Gutenstetten pokazał, co potrafi i uczynił użytek z każdego elementów swojego rozbudowanego zestawu. Gospel czopsy najwyższej próby okazały się doskonałym sposobem na zamknięcie występów podczas tegorocznej imprezy Meinl Drum Festival.
Jeśli dodamy do tego wszystkiego warsztaty handpanowe, krąg perkusyjny z instrumentami Meinl Percussion, animacje dla dzieci z użyciem instrumentów NINO Percussion, możliwość zwiedzenia fabryki lub przybicia piątki artystom (pojawili się także Michael Schack, czy El Estepario Siberiano – druga sensacja internetowej perkusji ostatniego roku), a także po prostu doskonałą atmosferę, otrzymamy kolejną świetną edycję tego festiwalu. Pomimo nieco bardziej utrudnionego dojazdu niż w poprzednich latach możemy spokojnie stwierdzić, że żałować mogą wszyscy nieobecni.
Zobaczcie naszą obszerną relację video z tego wydarzenia!