> > > Simon Phillips wywiad dla BeatIt, cz. 3

Simon Phillips to jeden z najważniejszych perkusistów swojego pokolenia, prawdziwa instytucja w świecie bębnów. Lista artystów, z którymi nagrywał i koncertował zajęłaby całe miejsce, jakie mamy na ten artykuł. Tylko kilka z nich: Mike Oldfield, The Who, Judas Priest, Jeff Beck, Tears For Fears, Gary Moore, Jack Bruce, David Gilmour, Brian Eno, Joe Satriani, Jon Anderson, Stanley Clarke wystarczy, aby chcieć wiedzieć, co taki perkusista ma do powiedzenia i zagrania. A było tych sesji o wiele więcej, o byciu następcą zmarłego Jeffa Porcaro w zespole TOTO przez 21 lat już nie wspominając.

Widzowie beatit.tv mogli juz zapoznać się ze wspaniałą solówką, jaką Simon Phillips zaprezentował podczas swojej kliniki perkusyjnej, którą poprowadził w warszawskim klubie Hard Rock Cafe 11 czerwca 2017 r., zorganizowanej staraniem znanego wszystkim bębniarzom w Polsce sklepu perkusyjnego Pro Drum. Tym razem pora na obszerną rozmowę z Artystą.

Simon Phillips rozmawia z BeatIt, cz. 3

“Nagrywam na każdy możliwy sposób. Cokolwiek jest potrzebne. Jeśli aranż jest skomplikowany, to nagrywam wtedy we fragmentach, ponieważ nie ma czasu na to, żeby rzecz przećwiczyć i ją zapamiętać. Na to trzeba by kilka dni prób. Robimy to inaczej. Nagrywam jedno podejście, żeby mieć widok na całość. Później nagrywam dany segment we wszystkich miejscach, w których się powtarza. Sesja, którą niedawno zrobiłem w studio Real World nie polegała na grywaniu piosenek. To były segmenty bardzo długiego utworu. Takie było zamówienie. Mieliśmy skomplikowaną listę rzeczy do nagrania. Trzeba było więc przejść od segmentu A do B, przemyśleć to, zastanowić się, co tam zagrać. Potem robiliśmy wpinkę i nagrywaliśmy kolejny fragment. Gdy dobiliśmy do miejsca trzy strony dalej nagle znów pojawił się segment A. Ni cholery nie pamiętałem, co tam wcześniej zagrałem, więc musiałem odsłuchać nagranie. Zaznaczyliśmy wszystkie markery w Pro Toolsie, bo nagrywaliśmy do siatki i klika. Inżynier dźwięku przeszedł prosto do A, przesłuchałem i powiedziałem: “A tak! Świetnie! Wpinamy się w tym miejscu!”. Nagrywanie fragmentami to nic złego. Mając mały budżet, a studio kosztuje ile kosztuje, musisz jak najszybciej załatwić sprawę, i to ze świetnym brzmieniem. Nagrywałem już chyba w każdy sposób, jaki można sobie wyobrazić. Wszystko, co działa i powoduje, że muzyka brzmi dobrze, jest dobrym rozwiązaniem.

[Podczas sesji nagraniowych – przyp. Vik] używam tego samego zestawu. Zmieniam jedynie rodzaj werbla, aby pasował do danego nagrania. Chodzi o to, żeby jego charakter pasował do całości. Sprawdzam, czy pasuje do tego, co w danej chwili gramy. Czasami odsłuchując nagranie z pierwotnym brzmieniem bębnów stwierdzam: „Zmienię werbel, bo ten tu się nie sprawdza”. Wtedy biorę coś o szerszym lub bardziej suchym brzmieniu, albo brzmiącego wyżej lub niżej. Zmieniając tyko werbel i sposób gry mogę zmienić ogólny sound zestawu. Kolejną rzeczą jest balans mikrofonów. Ile overheadów powinno się znaleźć w miksie? Co zrobić z pomieszczeniem? Zawsze nakładam efekty na mikrofony nagrywające pomieszczenie, zależnie od tego, jakie ono jest. Jeśli jest mniejsze, to korzystam z urządzenia SPL Transient Designer. Mogę dzięki niemu wydłużać lub skracać atak i wybrzmienie, aby pasowały do tempa utworu. Jeśli inżynier dźwięku ogarnia temat, to może się dostosować do mojej gry. Jeśli ja jestem inżynierem, to idę do reżyserki i zmieniam parę rzeczy. Może trochę EQ na werblu, albo zdejmuję overheady lub ambience itd. To zmienia ogólne brzmienie zestawu i sposób, w jaki gram, a zmieniłem tylko werbel. Czasem zakładam jakiś szczególny talerz, jednak bardzo rzadko. Czasem założę jakiś dodatkowy ride lub swish, tak dla zabawy. W większości przypadków nie zmieniam nic oprócz sposobu gry.

Mam wszystkie werble, które kupiłem na początku kariery. Zatrzymałem sobie mój pierwszy zawodowy werbel, czyli Ludwig 400 z 1973 r. Kupiłem go z drugiej ręki, bo na zakup nowych bębnów nikogo nie było stać, zwłaszcza Ludwiga z Ameryki. Wciąż go mam. Mam też Ludwiga 402 z 1974 r. Jest na wielu moich płytach. Mam werbel Rogersa, chyba z 1975 r. Kupiłem go w 1976 r. To Dynasonic głęboki na 6,5”. Moim kolejnym werblem był Slingerland Radio King z 1949 r., który kupiłem w Nowym Jorku w 1977 r. W 1979 r. kupiłem w Los Angeles korpus Leedy z 1939 r. od Paula Jamesona. To wtedy zacząłem grać na Tamie i przestałem zbierać stare instrumenty. Firma Tama produkowała już naprawdę dobre rzeczy, więc mam tez trochę ich instrumentów. Do tego dochodzą moje sygnatury i sporo prototypów. Gdy pracowaliśmy nad pierwszym bębnem z moją sygnaturą powstało wiele prototypów, żeby sprawdzić jak zabrzmią. Wciąż je mam. Niektóre są dobre, niektóre nie. Ostatnio kupiłem kilka Ludwigów, np. mosiężnego 400 z 1959 r., a także Acrolite. To wciąż jeden z moich ulubionych bębnów. Takie lubię mieć. Problem z vintage’owymi bębnami jest taki, że masz ustawione konkretne brzmienie werbla, a pięć minut później ono się zmienia. Sprężyny się luzują, naciąg schodzi w dół, nawet pomimo użycia blokad itd. Dziś, gdy nagrywa się w domenie cyfrowej, słychać to o wiele wyraźniej. Na taśmie to nie było aż tak słyszalne.”

Simon Phillips jest endorserem marek: Tama, Zildjian, Remo oraz Pro-Mark.

Bębniarki i Bębniarze! Przed Wami Simon Phillips w trzeciej części obszernego wywiadu udzielonego specjalnie dla widzów kanału perkusyjnego
www.beatit.tv! Zapraszamy!


Share