Świat instrumentów to suma dusz muzyków na nich grających. Każda, najcichsza nawet nuta, będzie zawsze częścią nas, będzie zawsze zapisem naszych uczuć, muzycznych doznań i ekspresji…
Ze wszystkich instrumentów perkusyjnych werble zawsze budziły mój największy szacunek. Mnogość modeli, rodzajów użytych materiałów, wykończeń, okuć, maszynek, obręczy czy rozmiarów zawsze powodowały u mnie „motylki” głęboko w żołądku. Chociaż przez ostatnie kilka lat miałem zaszczyt i niebywałą przyjemność obcować z dziesiątkami „sprężyniaków”, to nadal na widok zadbanego vintage’owego Gretscha czy innego Ludwiga ślinię się jak pies podczas znanego wszystkim eksperymentu.
Przez całe muzyczne życie można mieć jeden zawodowy zestaw bębnów – taki najdroższy i wypieszczony do granic możliwości, natomiast nie sposób pokochać tylko jednego werbla. Jest to chyba ponad nasze perkusyjne siły. Opisane poniżej werble to moim zdaniem absolutna klasyka. Każdy z nich bez najmniejszego uszczerbku przetrwał dziesięciolecia wprowadzanych innowacji i zmian podejścia do instrumentów. Każdy z tych „dziadków” nadal wyznacza kierunki i tworzy ludzkie gusta.
Ludwig Supraphonic. Nadal żywa legenda i chyba najczęściej nagrywany werbel w historii muzyki. Po ponad 50 latach od swojej premiery w amerykańskich sklepach, ciągle budzi olbrzymie emocje, rozpala serca i umysły większości perkusistów, niezależnie od ich wieku.
Pierwsze Supraphoniki pojawiły się na początku lat 50. Do tego czasu, a konkretniej od początku lat 20. do późnych 30., Ludwig miał już swój sztandarowy werbel – Black Beauty, którego produkcja została jednak nagle przerwana z niewiadomych powodów. Okolice roku 1952 to pierwsze pojawienie się Supraphonica. Można przypuszczać, ze Supra powstał jakby w oparciu o BB, wykorzystując ten sam mosiężny korpus, zmieniono natomiast większość pozostałych elementów (okucia, strainer, itp.)
Klasyczny Supra LM400 to korpus mosiężny pokryty chromem (COB), wyposażony w typowe lugi Imperial Ludwiga, maszynkę P-83 (później P-85) i potrójnie gięte obręcze tłoczone. Grubość korpusu zmieniała się przez wszystkie lata w obie strony – generalnie jest to około 1,6 mm. Ciekawostką jest to, że we wszystkich flagowych werblach Ludwiga (Supraphonic, Acrolite, Super Sensitive, Black Beauty) grubość korpusu maleje ku dolnej krawędzi. Zazwyczaj w górnej części korpusu ma ona 1,8 mm, w dolnej zaś 1,6 mm.
Od lat 70. Supra nie przeszły jakiejś znaczącej przemiany. Wprowadzono nowe korpusy, m.in. młotkowany lub też „klasyczny” brąz, młotkowaną stal, mosiądz w wykończeniu Gun Metal (grafitowy mat). Łączono także dobrze znane modele (głównie w celach marketingowych), dlatego też spotkać można werble Supraphonic Black Beauty. Wszelkie zmiany dotyczyły „garmażerki”, np. od 2007 roku klasyczne lugi Keystone zastępowane są w niektórych modelach łódkami tube, maszynki P-85 charakterystyczną maszynką Dunnetta, a typowe potrójnie gięte obręcze, obręczami odlewanymi. Wierząc producentowi – jedno jest pewne: korpus jest zawsze najwyższej jakości. Made in USA.
Jeśli chodzi o endorserów Supraphoników, to łatwiej napisać, kto na nich nie grał niż kto ma je w swojej kolekcji. Najwybitniejsze nazwiska to: John Bohnam, Joe Morello, Ian Paice, Ginger Baker, Mitch Mitchell, Carl Palmer, Steve Gadd czy Charlie Watts. Aż strach pomyśleć, ilu znanych nie może publicznie pochwalić się graniem na tym cudzie (Portnoy? Carey?).
Tajemnicą poliszynela natomiast jest fakt, że w 90% profesjonalnych studiów nagraniowych Ludwig Supraphonic znajduje się na liście backline’u i bierze on nadal czynny udział w wielu sesjach, od muzyki klasycznej i orkiestrowej po death metal.
https://muzyczny.pl/119580g_Instrumenty-perkusyjne-Werble.html
Na zagranicznych forach często pojawia się pytanie: „Czy mój Supraphonic jest z mosiądzu?”. Owa kwestia widocznie jest tak istotna, że powstało kilka sposobów na sprawdzenie materiału w sytuacjach, w których ani numer seryjny, ani ogólny wygląd instrumentu nie są w stanie pomóc. Metoda pierwsza tzw. Magnet Test polega na przyłożeniu do korpusu magnesu; jeśli „łapie” on bęben – nasz Supraphonic jest stalowy bądź aluminiowy, w przeciwnym razie – wykonany z mosiądzu. Drugi sposób to delikatne zdarcie powłoki chromu wewnątrz otworu montażowego np. lugi. Jeśli ukaże nam się kolor mosiężny, sprawa jest jasna. Trzeci i zarazem najmniej pewny sposób, to zważenie danego egzemplarza. Mosiądz jest dość ciężkim stopem, więc jego waga będzie większa: dla werbla około 4 kg (model stalowy – 2,5 kg).
Slingerland Radio King. Marka Slingerland jest w Polsce mało znana. Powód tego jest bardzo prosty: po wielu sukcesach i bardzo dobrej pozycji na rynku amerykańskim w latach 50. i 60. firma zaczęła przechodzić kryzys (który moim zdaniem trwa dalej) i znacznie „ucichła”. W latach 70. pozycję lidera przejął bezapelacyjnie Ludwig i z tą też nazwą w Polsce kojarzony jest w zasadzie wszelki „vintage”. Legendarne bębny, takie jak Camco, Hayman czy Fibes, są u nas nadal otoczone mgiełką tajemniczości i nieokiełznania 🙂
Napisać jednak trzeba, że polski producent – Słowik z Nowego Sącza – bardzo upodobał sobie design Slingerlanda i przez wiele lat z powodzeniem go kopiował w produkcji swoich bębnów i akcesoriów perkusyjnych.
Radio King pojawił się w sprzedaży w 1935 roku i do dnia dzisiejszego jest to flagowy instrument spod szyldu Slingerlanda. W przeciwieństwie do innych werbli drewnianych z tego okresu, które zbudowane były na bazie kilkuwarstwowych korpusów mahoniowych, Radio King był z jednego kawałka klonu, wzmocnionego dodatkowo od wewnątrz solidnymi ringami, które odpowiadały w dużym stopniu za idealny kształt korpusu i w pierwotnej linii produkcyjnej miały aż 2” wysokości!
Nowością na rynku w tamtych czasach były obręcze Slingerlanda – wytłaczane, ale przypominające swym kształtem późniejsze Die Casty. Dziś takie hoopy nazywa się Sonic Saver Hoops (Mapex) lub S-Hoop.
W katalogu z 1951 roku producent proponuje nam 9 różnych wykończeń, głównie typu sparkle, ale produkcja w roku 1965 bogatsza jest aż o 15 nowych kolorów – w większości typu pearl (perłowych). Ten sam katalog z 1965 roku obwieszcza nam pierwszą odsłonę Radio Kinga w wersji metalowej, czyli oczywiście mosiężnej (COB po raz kolejny) :)).
Od początku Radio King dzielony był w zasadzie na trzy grupy. Pierwsza z nich: model sygnowany (najczęściej Gene Krupa), druga: Concert Radio King oraz trzecia: Student Model. Różnica pomiędzy poszczególnymi polegała przede wszystkim na rodzaju użytej sklejki, a także na obręczach i ilości łódek strojących.
Ceny werbli Slingerlanda z lat 50. i 60. w porównaniu do dzisiejszych wydają się bardzo niskie; w 1951 roku model 14×7” w wykończeniu lakierowanym kosztował 76 dolarów, a 14×8” – 77 dol. Piętnaście lat później ceny nieznacznie skoczyły w górę: odpowiednio 14×7” – 80 dolarów, a 14×8” – 82.
Radio Kingi występowały w wielu rozmiarach, co dawało ówczesnym bębniarzom duże pole do manewru: 14×5,5”, 14×6,5”, 14×7”, 14×8”.
Na koniec dodam tylko, że głównym hasłem reklamowym Slingerlanda w okresie rozkwitu firmy było „Four in five big names in drums play Slingerland Radio King” (4 na 5 znanych perkusistów gra na bębnach Slingerland RK). Na różnych typach bębnów tej marki grali wówczas: Buddy Rich, Gene Krupa, Ed Shaughnessy czy D.J. Fontana (Elvis Presley).
Rogers Dynasonic. Chyba jedyny model Rogersa, który stał się kultowym na całym świecie. Konstrukcja bardzo podobna do większości „klasyków”, czyli COB (chrome over brass) – ciężki mosiężny korpus pokryty grubą warstwą chromu. Dynasonic po raz pierwszy pojawił się na początku lat 60. W tej chwili ciężko stwierdzić, czy pierwsze modele były drewniane, czy metalowe, ale pewnym jest, że od momentu pojawienia się w sklepach stały się najchętniej kupowanym produktem Rogersa.
Modele drewniane wykonane były ze sklejki klonowej z dodatkowymi pierścieniami wzmacniającymi. Dostępne były one w rozmiarach 14”x5″, 14″x6,5”, 15″x8” w okleinach perłowych (pierwotnie 14 różnych kolorów), a później także brokatowych (sparkle). Przeglądając stare katalogi od początku rzuca się w oczy lekka „dyskryminacja” drewna w modelu Dynasonic. Producent ewidentnie postawił na mosiądz i był to podstawowy element świetności tego instrumentu.
Werble metalowe wykonane były z grubych mosiężnych korpusów, posiadających w swojej centralnej części 7 linii, które według producenta wyostrzały i „zabarwiały” brzmienie.
Obie linie (drewnianą i metalową), poza różnym budulcem korpusów, łączyły wszystkie pozostałe aspekty techniczne. Strojenie na 10 śrub, potrójnie gięte obręcze i odlewane lugi.
Cena używanego egzemplarza w bardzo dobrym stanie to około 500 dolarów.
Premier Royal Ace. Premier, od kilku lat troszeczkę zapomniany, w latach 70. i 80. przodował na rynku brytyjskim i europejskim.
Swym papierowym językiem opowiadają nam o tym katalogi z tamtego okresu – średnio co dwa lata zmieniano wtedy linię produkcyjną, powstawały coraz to nowsze, bardzo ciekawe serie i dość innowacyjne rozwiązania. Aż ciężko uwierzyć, że 40 lat temu w masowej produkcji Premiera znaleźć można było wykończenia, które obecnie stosuje się tylko w „customach” za grube pęczki zielonych.
Ciekawostką jest fakt, że dopiero na początku lat 90. Premier zaczął korzystać z klonu jako głównego budulca korpusów.
Przez pięć wcześniejszych dziesięcioleci ulubionym miksem sklejek tego angielskiego producenta była brzoza z bukiem w postaci brzozowych korpusów wzmocnionych bukowymi ringami.
I taką też budowę miał nasz kandydat „Królewski As”. Pod nazwą “Royal Ace” pojawia się on po raz pierwszy na początku lat 40., w jednej opcji: 14”x5”. Dopiero dwadzieścia lat później, w okolicach roku 1963, producent wzbogaca ofertę o rozmiary 14”x4”, 14”x5,5” i 14”x6,5”.
W katalogu z lat 60. Premier opisuje swój wypust w następujący sposób: „Idealny dla perkusistów grających w małych, jazzowych składach. Szybko odpowiada, idealnie brzmi przy gęstych, dynamicznych patternach, bez zbędnego pogłosu“. Bębniarze tamtych lat od razu mieli możliwość wyboru: drewniak, albo blaszak.
Wraz z modelem Royal Ace, Premier wprowadził dość znaczną innowację w swoich werblach – podwójną maszynkę do opuszczania sprężyn, łączoną szynami wewnątrz korpusu. Cały mechanizm podnosił i opuszczał sprężyny dokładnie w tym samym czasie po obu stronach werbla. Producent chwalił swój patent słowami: “Sprężyny i korpus są całkowicie wolne od zbędnych wibracji, dając piękne brzmienie o idealnej odpowiedzi i czułości“.
Niestety, nie jestem w stanie określić, przez ile lat Premier produkował swoje Asy. Wiem jednak na pewno (miałem trzy takie werble), że na ucho nowoczesnego perkusisty te werble nie brzmią zbyt uniwersalnie. Są suche i twarde, a sam atak jest nijaki, ani w górę, ani w dół.
Powyższe opisy są jedynie kroplą w morzu opowieści o tych wspaniałych instrumentach. Każdy z nich budowany był ręcznie, przez dobrze opłacanych, wykwalifikowanych pracowników, dzięki czemu nawet po 60 latach nadal świetnie wyglądają i brzmią. Stając się właścicielem takiego instrumentu pamiętać trzeba, że wiele lat zajmie nam zgłębienie całej tajemnicy, jaką w sobie on kryje. Mapa ukrycia skarbu pełna jest pułapek i zwodniczych ścieżek, ale czekające na nas bogactwo brzmieniowe warte jest poświęceń i cierpliwości 🙂
Jeśli strzeliłem gdzieś gafę – wybaczcie, drodzy Czytelnicy. 60 lat temu większość producentów nie za bardzo przejmowała się potrzebą informowania o rodzaju użytego drewna, czy też o różnych specyfikacjach technicznych, a bazując na starych katalogach naprawdę łatwo o pomyłkę.
Do następnego!
Mateusz “Uągwa” Wysocki
Foto – Mateusz “Uągwa” Wysocki oraz publikacje zdjęć w internecie oraz nieznani internauci
Od redakcji:
Mateusz Wysocki jest znany niejednej Bębniarce i niejednemu Bębniarzowi w Polsce ze swej wieloletniej pracy w poznańskim sklepie perkusyjnym Avant Drum Shop, a obecnie w jedynym polskim sklepie z instrumentami perkusyjnymi vintage: MW-Vintage. Jest on również czynnym perkusistą, obecnie występującym z zespołami Neons of 101 i Strefa Zero, a także wielkim miłośnikiem i znawcą perkusyjnego “wintydżu”: bębnów, werbli, blaszek i hardware.
Mateusz zaprasza na stronę swojego sklepu:
www.mw-vintage.pl
[email protected]
Artykuł autorstwa Mateusza Wysockiego publikujemy za zgodą i w porozumieniu z autorem.
Share