Podczas tegorocznych targów Musikmesse, które odbyły się, jak co roku, wczesną wiosną we Frankfurcie nad Menem, spotkaliśmy się z kilkoma perkusistami, których umiejętności, dorobek i (jak się okazało w bezpośrednim kontakcie) osobowość zasługują na uwagę każdego, kto interesuje się perkusją, a już na pewno tą rockową.
Nasza relacja z Musikmesse 2017
Will Hunt to bębniarz o sporym dorobku i doświadczeniu. W ciągu z górą 20 lat współpracował z takimi wykonawcami jak Dark New Day, Static-X, Mötley Crüe, Methods Of Mayhem, Staind, Slaughter, Vince Neil, Michael Sweet, Black Label Society, Vasco Rossi czy Device, a obecnie jest członkiem zespołów Evanescence, White Noise Owl oraz Rival City. Z Evanscence będziecie mogli go zobaczyć i usłyszeć już 20 czerwca w warszawskim Torwarze. Will jest endorserem marek Zildjian, Pearl, Remo i Vater.
Will Hunt (Evanescence) w wywiadzie dla BeatIt, cz. 2
BeatIt: Pamiętasz pierwszy koncert, jaki zobaczyłeś jako fan, albo coś, na co zabrał Cię tata?
Will Hunt: Mieszkaliśmy wtedy w Gainesville na Florydzie. Mój tata był studentem na Uniwersytecie Florydy. Organizowali wtedy koncerty na kampusie uniwersyteckim. Jeden z takich darmowych koncertów, pierwszy, jaki pamiętam, i to z kilku powodów, to był występ Joe Cockera. Miałem może 6 lat. Mam pamięć słonia i pamiętam najdziwniejsze rzeczy z najdawniejszych lat. Zabawne jest to, że doskonale pamiętam zapach marihuany.
B: Nie wiedziałeś wtedy co to jest.
W. H.: Mój tata twierdził, że to indyjski tytoń. Tej wersji się trzymał. Support grał całą wieczność. Moi rodzice rozmawiali o różnych rzeczach. Nagle słyszymy kogoś z tej kapeli: „Joe trochę się spóźni, więc będziemy jeszcze grali”. Wtoczył się na scenę zupełnie jakby Jim Belushi parodiował jego samego.
B: To był szczytowy okres jego uzależnienia.
W. H.: O tak! Ale gdy złapał za mikrofon i zaczął śpiewać, to pamiętam, że byłem pod wrażeniem.
B: Myślisz, że to mogło mieć wpływ na Twój późniejszy wybór kariery?
W. H.: To mi pokazało, czego nie należy robić. Nie pokazujcie się na scenie spóźnieni 2 godziny i nawaleni jak stodoła.
B: Keith Moon robił te wszystkie wariactwa i co z tego?
W. H.: To był świr, stary. Moja córka ma na drugie Moon. Powiedziałbym, że to na jego cześć, ale moja żona jest innego zdania.
B: Prędzej czy później musiałeś poczuć chęć grania z innymi ludźmi, z rówieśnikami, nie tylko jamowania z tatą.
W. H.: Moim problemem było to, że byłem zbyt zaawansowany. Nie chcę, żeby to zabrzmiało dziwnie, ale gdy miałem 12 lat grałem do płyt. Żaden z moich kumpli nie mógł się nawet do tego poziomu zbliżyć. Oni dopiero uczyli się jak złapać akord G dur. To było frustrujące. Musiałem coś z tym zrobić. Patrząc wstecz wydaje mi się, że to była jedna z najlepszych decyzji w życiu. Po prostu siedziałem w pokoju, puszczałem sobie płytę i odgrywałem całą stronę A, a potem to samo ze stroną B. Grałem razem z największymi bębniarzami rockowymi i starałem się ich naśladować. Dzięki temu nauczyłem się feelingu, punktualności…
B: …Kompozycji.
W. H.: Właśnie! Rozgryzasz dlaczego w danym miejscu jest właśnie taka partia. Trochę to było przybijające, że z innymi rówieśnikami, którzy byli na moim poziomie, zacząłem grać dopiero w liceum. W pierwszej klasie poznałem paru gości. Był taki basista. Stary! Wciąż go pamiętam. Wylądował potem w Berkeley. Był fenomenalny! Takich dwóch kolesi grało na gitarach. Grali razem od 10 roku życia i byli naprawdę dobrzy. Pierwszy kawałek, jaki zagraliśmy to było ‘Aces High’ Maidenów. Basista nigdy wcześniej tego nie słyszał, ani nie grał. No, może to słyszał. Któryś z chłopaków przyniósł magazyn ‘Guitar World’ z transkrypcją kawałka. Basista stwierdził, że da radę. Położył przed sobą gazetę, nóżkę na czymś postawił i wyglądał cool. Gdy nabiłem i zaczął się kawałek, to ona zagrał wszystko co do nutki i dał czadu! Gitarzyści grali te wszystkie harmonie. Myślę, że byśmy to pociągnęli gdybyśmy znaleźli wokalistę. Był on jednak nieosiągalny. To było pierwsze doświadczenie związane z graniem gośćmi na moim poziomie, które było naprawdę satysfakcjonujące.
B: I interesowaliście się tą samą muzyką.
W. H.: Całkowicie.
B: Mieliście te same inspiracje.
W. H.: Na maksa! Pierwszy raz w życiu spotkałem ludzi, którzy tak grali i dawali poczucie jedności i siły.
B: To prawdziwy przywilej. Nigdy nie doświadczyłem tego, i już nie doświadczę, żeby na wczesnym etapie rozwoju grać ze starszymi ludźmi, od których można się uczyć. Tobie się to przydarzyło, ale w którymś momencie trzeba pójść własną drogą.
W. H.: Tak. Trzeba być trochę egoistą w tym, co się chce osiągnąć i nie godzić się na półśrodki, a to niełatwe. Dzisiaj dzieciakom jest łatwiej, bo dzięki internetowi świat jest mniejszy. Można łatwiej znaleźć i przebrać muzyków za sprawą mediów społecznościowych.
B: YouTube oferuje tyle możliwości.
W. H.: Można tam nawet robić przesłuchania. Co ciekawe, w każdym z moich zespołów – Evanescence, Rival City, White Noise Owl – każdy mieszka w innym mieście. Każdy. Tak po prostu jest.
B: Jaki był Twój pierwszy zestaw?
W. H.: To był dopiero szajs. Tata mi go kupił. Werbel trzymał się kupy dzięki sznurowadłom. Chyba mi to kupił, żeby sprawdzić, czy to zainteresowanie nie jest chwilowym kaprysem, taką nowa zabawką. Już w wieku 6 lat mocno uderzałem, wbiłem się w te bębny jak w masło. Szybko trzeba było podnieść stawkę. Przez całe wakacje kosiłem trawniki i kupiłem sobie zestaw CB 700 kit w kolorze czerwonego wina. Był przepiękny. CB 700 to był jakiś koreański odprysk Pearla. Podobał mi się, bo miał cztery tomy z przodu – takie koncertowe, bez dolnych naciągów, jak u Petera Crissa.
B: No i były głębokie.
W. H.: Tak. Wyglądały spoko, normalnie jak Iron Maiden. To był mój pierwszy prawdziwy zestaw, na którym naparzałem ile wlazło. Potem, po trzech latach, miałem Tamę… Nie, Pearla Exporta.
B: Też miałem Exporta.
W. H.: No wiesz, wtedy to był szał. Wspomniałem o Tamie, bo miałem kumpla z bogatej rodziny, który trochę bębnił. Coś tam narozrabiał i ojciec w ramach kary zabrał mu bębny. Zadzwonił do mojej mamy i powiedział: „Zabierz to”. Miałem więc przez chwilkę zestaw Tamy. Nie tego chciałem, ale był lepszy niż to, co miałem. Grałem na tym aż do Bożego Narodzenia, gdy dostałem wymarzony zestaw: żółty (żółty!) Pearl Export.
B: Mój był czarny.
W. H.: Byłeś bystrzejszy ode mnie. Chyba się wtedy jarałem glam rockiem.
B: A pierwszy zawodowy zestaw?
W. H.: Pearl BLX. Dostałem go, gdy miałem 17 lat. Właśnie wtedy ruszałem w pierwszą trasę z prawdziwego zdarzenia. Szkoda, że już tych bębnów nie mam. Czasem jeszcze trafiam na takie. Był model BLX i MLX. BLX był z brzozy, a MLX z klonu. Miał długie lugi. Znam paru gości, którzy je mają i nawet dzisiaj brzmią wspaniale! Seria Pearl Masters Classic jest bardzo podobna.
B: A jakie miałeś blachy, i w dzieciństwie i później?
W. H.: Zildjian to był pierwszy komplet blach w moim życiu. Miałem kilka badziewnych chińskich crashy bez nazwy. Miałem też hi hat Zildjian New Beat. Dolna blacha była płaska i nie miała kopułki.
B: I miała otwory.
W. H.: Dokładnie! Mądrala…
B: Po prostu taki mam.
W. H.: To wspaniała blacha. W każde Boże Narodzenie rodzina pytała, co bym chciał dostać. Rodzice zbierali po 20 dolarów wśród ciotek i wujków na składkową blaszkę. To zawsze były Zildjiany, od kiedy tylko pamiętam.
B: To był dla Ciebie jedyny poważny wybór…
W. H.: Dokładnie! Poważnie. Bez ściemy, stary!
Bębniarki i Bębniarze! Oto Will Hunt w drugiej części wywiadu udzielonego specjalnie dla kanału www.beatit.tv! Zapraszamy!